Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/067

Ta strona została skorygowana.

„Tak. Z tem zastrzeżeniem, że zauważyłem, iż obaj byli tchórzliwi i zaniepokojeni, jak i ja sam, a podsądny nie wygląda na tchórza“.
„Nigdy nie spotkał się pan z udanem tchórzostwem?“
„Owszem! Nieraz!“
„Panie Lorry! Niech się pan raz jeszcze przyjrzy podsądnemu! Czy widział go już pan w swojem życiu?“
„Widziałem“.
„Kiedy?“
„W parę dni później, kiedy wracałem z Francji. Podsądny wsiadł w Calais na ten sam okręt, którym jechałem, i odbyliśmy podróż razem“.
„O której godzinie wsiadł na okręt?“
„Trochę po północy“.
„Późną nocą. Czy tylko on wsiadł na okręt o tak spóźnionej porze?“
„Przypadkowo — tylko on“.
„Niech pan nigdy nie mówi przypadkowo, panie Lorry! Więc tylko on jeden wsiadł na okręt o tak późnej porze?“
„Tak“.
„Czy podróżował pan sam, panie Lorry, czy w towarzystwie?“
„W towarzystwie dwóch osób. Mężczyzny i kobiety. Są tu, w tej sali“.
„Są tutaj. Czy rozmawiał pan z podsądnym?“
„Niewiele. Była burza. Podróż jest długa i uciążliwa. Prawie zupełnie nie wstawałem z sofy“.
„Panna Manette!“
Młoda dama, na którą przedtem zwrócone były oczy wszystkich i na którą również teraz patrzyły wszystkie oczy, podniosła się z miejsca. Ojciec wstał również, trzymając ją pod ramię.
„Panno Manette! Proszę spojrzeć na podsądnego!“
Spojrzenie pięknej, młodej dziewczyny, w którem było tyle powagi i współczucia, okazało się dla podsądnego o wiele trudniejsze do zniesienia niż spojrzenie całego tłumu. Stojąc tak, zdala od niej, samotny na progu swego grobu, nie widząc w jej oczach śladu zwykłej ciekawości — nie mógł panować dłużej nad nerwami. Prawa jego ręka zaczęła rozsypane źdźbła trawy układać w fantastyczne klomby kwiatowe w nieistniejących ogrodach. Z wysiłku zapanowania nad drżeniem ust zbielały mu wargi. Wszystka krew odpłynęła mu do serca. Muchy znów brzęczały głośno...
„Panno Manette! Czy widziała pani kiedy podsądnego?“
„Tak, panie“.
„Gdzie?“