Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/076

Ta strona została skorygowana.

wypchnął go z tej grupy, „jako taki zwracam się do pana Manette, by przerwał tę rozmowę i kazał się nam wszystkim rozejść do domów. Panna Łucja wygląda źle, pan Darnay przeżył straszliwy dzień, wszyscy jesteśmy zupełnie wyczerpani!“
„Niech pan mówi za siebie, panie Lorry“, zawołał pan Stryver. „Ja mam przed sobą całonocną pracę“.
„Mówię za siebie“, odrzekł pan Lorry, „i za pana Darnay, i za pannę Łucję, i — panno Łucjo! Czy nie uważa pani, że mówię za nas wszystkich?“ zapytał z naciskiem, wskazując wzrokiem na doktora Manette.
Twarz pana Manette była dziwnie nieruchoma, gdy badawczo przyglądał się Karolowi Darnay: w jego spojrzeniu czytałeś niechęć, nieufność, prawie lęk. Widać było, że myśli doktora błądziły gdzieś daleko.
„Ojcze...“ powiedziała panna Manette, dotykając ręką jego ramienia.
Spędził chmurę z czoła i odwrócił się do niej.
„Może wrócimy do domu, ojcze?“
Z głębokiem westchnieniem odpowiedział:
„Dobrze...“
Przyjaciele uniewinnionego rozeszli się pod wrażeniem — które on sam w nich wpoił — że dzisiaj jeszcze go nie uwolnią. W korytarzu zgaszono prawie wszystkie światła, żelazne wrota zamknięto z hukiem i chrzęstem, a posępne miejsce opustoszało do następnego rana, kiedy szubienica, pręgierz, rozpalone żelazo i obcęgi znów wzbudzą zainteresowanie i przyciągną tu tłum. Idąc między ojcem i panem Darnay, Łucja Manette wyszła na powietrze. Podjechała karetka i ojciec i córka odjechali.
Pan Stryver pożegnał się z nimi jeszcze w korytarzu i wrócił do sali po jakieś dokumenty. Natenczas z cienia wyłoniła się inna postać — człowieka, który do tej chwili trzymał się zdaleka i nie brał udziału w rozmowie. Przyciśnięty do muru w najciemniejszym kącie korytarza, teraz oderwał się nagle i patrzył za odjeżdżającymi. Po chwili zbliżył się do pana Lorry i pana Darnay.
„A więc, panie Lorry, teraz kolej na ludzi interesu porozmawiać z panem Darnay?“
Nikt nie wspomniał o roli, jaką pan Carton odegrał w tym procesie, nikt nie zdawał sobie z niej sprawy. Pan Carton zrzucił togę, co mu nie wyszło na korzyść.
„Gdyby pan wiedział, jakie konflikty rodzą się w duszy człowieka interesu, kiedy myśli jego wahają się między dobrym interesem a uczuciem, śmiałby się pan z tego, panie Darnay“.
Pan Lorry poczerwieniał i powiedział gorąco: