nisko upadłeś, a czem mogłeś być! Zamień się z nim na miejsce! Czy te błękitne oczy patrzyłyby na ciebie tak, jak patrzyły na niego, czy okazanoby ci tyle litości, co jemu? Powiedz jasno! Przyznaj się Nienawidzisz tego człowieka!“
Dla pocieszenia wrócił do swej flaszki wina, wychylił ją jednym haustem i zasnął, oparłszy się na rękach, z włosami rozrzuconemi na stole, z płomieniem świecy, migocącym mu nad głową.
Za owych dni ludzie pili, i to dobrze pili. Postęp, jaki wprowadził w tej dziedzinie Czas, jest tak wielki, iż dziś wydaje się śmieszną przesadą proste stwierdzenie faktu, jaką ilość ponczu i wina potrafił wlać w siebie jeden człowiek podczas jednej nocy, nie czyniąc tem ujmy swojej reputacji skończonego gentlemana. Uczona dziedzina wiedzy, jaką jest Prawo, nie ustępowała żadnej innej dziedzinie w bachanalistycznych skłonnościach, więc i pan Stryver, który zdołał już przebić sobie drogę do wielkiej i lukratywnej praktyki, nie pozostał wtyle za swoimi kolegami, zarówno w tem jak i w bardziej suchych wyścigach.
Lubiony w Old Bailey i poszukiwany w Sessions, pan Stryver ostrożnie zdejmował nogę z niższych szczebli drabiny, po której piął się ku górze. Sessions i Old Bailey wyciągały już miłośnie ramiona ku panu Stryverowi. Przepychał się energicznie przed oblicze najwyższego sędziego przy Court Kings Bench. Codziennie można było oglądać twarz pana Stryyera, wykwitającą z klombów innych peruk, niby wielki słonecznik, torujący sobie drogę do słońca ponad głowami kwitnących towarzyszów.
Zwróciło to uwagę palestry, że pan Stryver był przedtem człowiekiem gładkim, pozbawionym skrupułów, na wszystko gotowym, zuchwałym, nie okazywał jednak zdolności wyciągania istotnej treści ze stosu dowodów, co jest przecież najpotrzebniejszą i najbardziej cenioną rzeczą w zawodzie adwokackim. Ale pod tym względem zaszła w nim nadzwyczajna zmiana, im większą miał praktykę, tem łatwiej potrafił dojść do jądra i szpiku sprawy. I chociaż do późnej nocy hulał w towarzystwie Sydneya Cartona, zrana miał wszystkie argumenty na końcu języka.
Sydney Carton, najleniwszy i najmniej obiecujący ze wszystkich ludzi, był najważniejszym wspólnikiem Stryyera. Tem co ci dwaj potrafili wypić podczas feryj sądowych, między Hilary Term i Michaelmas, możnaby spławić okręt królewski. Nie pamiętano, by Stryyer bronił kiedy jakiej sprawy, a Carton nie był na sali, z rękoma w kieszeni, wpatrzony w sufit. Trzymali się zawsze razem, a kiedy orgje