„Ona ładna?“
„A może nie?“
„Nie“.
„Ależ człowieku! Cały sąd się nią zachwycał!“
„Kpię sobie z zachwytów Old Bailey! Od kiedyż to Old Bailey wyrokuje o piękności? Ot, złotowłosa lala!“
„Wiesz co, Sydney“, powiedział Stryver, wpatrując się w niego przenikliwym wzrokiem i gładząc zdrową i rumianą twarz. „Wiesz, Sydney, miałem wrażenie, że raczej sympatyzujesz z tą złotowłosą lalą, i że bardzo prędko dostrzegłeś, co się z tą złotowłosą lalą dzieje?“
„Dostrzegłem, co się z nią dzieje! Jeżeli dziewczyna, lala czy nie lala, mdleje pod nosem mężczyzny, w odległości kilku jardów od niego, to trudno, by jej nie dojrzał, nawet bez lornetki! Mogę wypić z tobą, ale nie zgadzam się, że jest ładna. A teraz nie będę więcej pił. Idę spać“.
Kiedy gospodarz odprowadzał go ze świecą, by mu poświecić na schodach, zimny ranek zaglądał przez mroczne okna. Powietrze było chłodne i niemiłe, niebo pochmurne, rzeka ciemna i ponura, a ulica wyglądała jak wymarła pustynia. Ranny podmuch podnosił tumany kurzu, jakby gdzieś daleko ruszyły się piaski pustyni, a pierwsze ich bryzgi zaczęły już zasypywać miasto.
Z roztrwonionemi siłami w sobie, pustynią dokoła, Carton zatrzymał się w wędrówce przez milczący taras, i ujrzał przez chwilę, w owym pyle, miraże szlachetnych ambicyj, samozaparcia i wytrwałości. W pięknym grodzie jego wizyj widać było przestronne galerje, z których spoglądały na niego postacie, dobre, i pełne wdzięku; ogrody, w których dojrzewały owoce życia: wody Nadziei, połyskujące w słońcu. Jedna chwila — i wszystko zniknęło. Gdy wdrapał się na poddasze któregoś z wysokich domów, rzucił się w ubraniu na nędzne łóżko, a łzy jego zwilżyły poduszkę...
Smutno, smutno wzeszło słońce. I nie znalazło nic smutniejszego nad człowieka wielkich zdolności i dobrych porywów, niezdolnego nadać im odpowiedniego kierunku, nie umiejącego ani pomóc sobie, ani walczyć o własne szczęście, ulegającego złym skłonnościom i gotowego dać się im wkońcu pożreć.
Zaciszne mieszkanie doktora Manette mieściło się na rogu zacisznej uliczki niedaleko Soho Square. Pewnego pięknego niedzielnego popołudnia, kiedy fale czterech miesięcy przewaliły się przez głośną sprawę o zdradę stanu, unosząc