„To chyba jasne, że może się bać. Straszne ma wspomnienia. Zresztą, zagubił się wśród tych wspomnień! A że nie wie, w jaki sposób się zagubił, ani w jaki się odnalazł, żyje w ciągłym strachu, żeby nie zgubić się na nowo. To jedno wystarczyłoby, by temat ten nie był mu miły“.
Uwaga była głębsza, niż się pan Lorry spodziewał.
„Prawda, ale to straszne! Mam jednak pewne wątpliwości, proszę pani, czy to dobrze, by pan Manette ciągle tłumił w sobie swoje myśli? Ta wątpliwość i niepewność jest powodem, że pozwoliłem sobie poruszyć ten temat“.
„Na to niema rady!“ powiedziała panna Pross. „Porusz pan tę strunę, a wszystko będzie gorzej! Lepiej zostawić rzeczy tak, jak są. Jednem słowem — niech będzie jak jest. Czasami budzi się w nocy i wstaje. Słyszymy jak się przechadza — tam i z powrotem — tam i z powrotem — po swoim pokoju. Ptaszareczka wie, że wtedy myśli jego chodzą tam i z powrotem, tam i z powrotem po celi więziennej. Biegnie do niego i razem z nim chodzi — tam i z powrotem — tam i z powrotem — dopóki się nie uspokoi. Doktór nigdy nie zwierza się jej, dlaczego tak chodzi, a ona uważa, że lepiej nie pytać. W milczeniu chodzą razem, tam i z powrotem, tam i z powrotem, aż miłość i towarzystwo córki pozwoli mu wreszcie odnaleźć siebie“.
Wbrew twierdzeniu panny Pross, że nie posiada wcale wyobraźni, w tem monotonnem powtarzaniu jednego i tego samego zdania — tam i z powrotem — był tak doskonały obraz cierpienia, że służyć mógł za najlepszy dowód, iż posiada coś takiego, jak wyobraźnia.
Wspomnieliśmy o rogu tej ulicy, że cudownie odbijał echa. I teraz przyniósł tak wyraźnie odgłos czyichś kroków, że możnaby pomyśleć, iż zbudziło je samo wspomnienie o tem chodzeniu tam i z powrotem.
„To oni!“ zawołała panna Pross, wstając i przerywając poufną rozmowę. „Zaraz będziemy tu mieli setki ludzi!“
Był to tak dziwny zakątek, jeśli chodzi o akustyczne właściwości, takie czujne Ucho całego domostwa, że pan Lorry, stojąc w otwartem oknie i wyglądając ojca i córki, których kroki słyszał oddawna, zwątpił wkońcu, czy wogóle kiedykolwiek nadejdą. Nietylko echo zamarło, jakby kroki oddaliły się, ale zamiast nich słychać było echa innych kroków, które nigdy się nie zbliżały, aż wkońcu i te milkły, kiedy zdawało się, że są tuż-tuż. Wreszcie ojciec i córka ukazali się a panna Pross pobiegła do drzwi wchodowych, by je otworzyć.
Panna Pross wyglądała miło, choć trochę dziwacznie, gdy, cała czerwona i zadyszana, zdejmowała czepek z głowy swojej pieszczotki, a potem, niosąc go po schodach, starannie okurzała końcem chustki do nosa, albo gdy wygładzała fałdy płaszczyka, kładąc go na miejsce, lub pieściła bogate
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/090
Ta strona została skorygowana.