„Ojcze! Ty jesteś chory!“ zawołała Łucja.
Doktór zerwał się nagle i rękami chwycił się za głowę. Ruchy jego i spojrzenia przeraziły wszystkich.
„Nie, moja droga, nie jestem chory... Upadło kilka wielkich kropli deszczu i dlatego zerwałem się. Lepiej wróćmy do domu“.
Opanował się prawie natychmiast. Rzeczywiście, deszcz zaczął padać wielkiemi kroplami, a pan Manette odwrócił dłoń i pokazał, że jest mokra. Nie powiedział jednak ani słowa o odkryciu, o którem opowiadał Darnay. Gdy weszli do mieszkania, badawcze oko pana Lorry dojrzało (a może tak mu się tylko zdawało?) w twarzy doktora Manette, gdy patrzał na Darnaya, ten sam wyraz, który Lorry widział już u niego na korytarzu w sądzie.
Ale i tym razem doktór opanował się tak szybko, że pan Lorry zwątpił w swoje baczne oko. Ramię złotego olbrzyma w przedsionku nie było tak spokojne, jak doktór Manette, gdy tłumaczył obecnym, że jeszcze nie oduczył się (i kto wie, czy się kiedy oduczy?) reagować gwałtownie na małe niespodzianki, i że ten deszcz wytrącił go z równowagi.
Pora herbaty, panna Pross podaje herbatę, cierpi znowu na „przykry wyskok“, a setki ludzi nie nadchodzą. Przyszedł pan Carton; ale to było zaledwie dwóch...
Noc była tak parna, że chociaż siedzieli przy otwartych oknach, dusili się formalnie. Kiedy usunięto przybory do herbaty, wszyscy zbliżyli się do okna i wyjrzeli na pogrążoną w mroku ulicę. Łucja usiadła przy ojcu. Darnay przy Łucji. Carton oparł się o okno. Firanki były długie i białe, a podmuch wiatru, który wdzierał się do pokoju, podnosił je aż pod sufit, niby upiorne skrzydła.
„Wciąż jeszcze padają krople wielkie, ciężkie, rzadkie“, powiedział doktór Manette. „Nadchodzi powoli...“
„Ale pewnie“, powiedział Carton.
Mówili głosami przyciszonemi, jak zwykli mówić ludzie, którzy czekają i czuwają. Jak zwykli mówić ludzie w ciemnym pokoju oczekujący Błyskawicy!
Na ulicach spieszono się gorączkowo; ludzie starali się skryć przed burzą; cudowny zakątek Ech rozbrzmiewał echami zbliżających się i oddalających kroków, a jednak nikt nie przychodził.
„Tyle ludzi! A jednak taka pustka!“ powiedział Darnay po chwili nasłuchiwania.
„Prawda, że to dziwne?“ zwróciła się do niego Łucja. „Czasami siadywałam tu wieczorem — aż zaczęłam sobie wyobrażać... ale na samo wspomnienie tej głupiej fantazji, wzdrygam się dziś, gdy jest tak ciemno i cicho...“
„Niech pani pozwoli i nam wzdrygnąć się trochę! Chcielibyśmy dowiedzieć się, jak to wygląda?“
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/093
Ta strona została skorygowana.