Ojciec Łucji siedział milczący z pochyloną głową. Oddech jego stał się nieco szybszy, starzec zapanował jednak nad innemi oznakami wzruszenia.
„Drogi doktorze Manette! Wiedząc to, co wiem, i patrząc na obie wasze głowy w tej aureoli miłości, milczałem i milczałem póki było to w mocy człowieka. Czułem i czuję teraz, że wnieść miłość — nawet moją miłość — między was, to dotknąć waszego życia czemś, co nie jest równie wielkie! Kocham ją! Bóg mi świadkiem, jak ją kocham!“
„Wierzę“, powiedział pan Manette smutno. „Myślałem już o tem. Oddawna. Wierzę panu“.
„Lecz niech pan nie sądzi“, dodał Karol, w którego uszach smutek ten brzmiał jak wyrzut, „że jeżeli los mój będzie tak szczęśliwy, iż kiedyś będę mógł ją nazwać swoją żoną, — zechcę kiedykolwiek was rozłączyć lub zaprzeczyć temu, co mówię teraz. Wiem, że byłoby to nietylko beznadziejne, ale i niegodne. Gdybym taką możliwość żywił w moich myślach, nie teraz — na przyszłość — gdybym coś podobnego miał w duszy lub sercu, nie mógłbym dotknąć tej czcigodnej dłoni“.
Mówiąc te słowa, położył dłoń swoją na rękę doktora.
„Nie, kochany panie doktorze! Jak pan, jestem dobrowolnym wygnańcem z Francji. Jak pan, uciekłem z niej, nie mogąc znieść jej nędzy, niesprawiedliwości, ucisku. Jak pan postanowiłem żyć zdala od niej z pracy własnych rąk, ufny w lepszą przyszłość. Pragnę jedynie dzielić z wami wasz los, wasze życie i wasz dom, i być wam wierny do końca życia. Nie chcę dzielić z Łucją jej przywilejów dziecka, towarzyszki i przyjaciółki. Ale chcę przyjść jej z pomocą i jeszcze bardziej zacieśnić węzeł między nią i panem, jeżeli jest to wogóle możliwe“.
Dłoń jego spoczywała wciąż na dłoni pana Manette. Pan Manette raz tylko odpowiedział na uścisk — bynajmniej nie zimno — i, nie zdejmując ręki z poręczy krzesła, spojrzał na mówiącego po raz pierwszy od chwili, gdy zaczęli rozmowę. Twarz jego zdradzała wyraźną walkę. Ową walkę, której wyrazem był niemal lęk i zwątpienie.
„Mówisz tak gorąco i tak po męsku, Karolu Darnay, że dziękuje ci za to całem sercem i otworzę przed tobą całe moje serce — lub prawie całe. Czy masz jakie dane, by przypuszczać, że i Łucja cię kocha?“
„Żadnych. Dotychczas żadnych“.
„Czy główną przyczyną tej naszej poufnej rozmowy jest to, że chcesz rozstrzygnąć swoje wątpliwości — z moją wiedzą — zaraz?“
„Nawet i nie to. Może przez całe tygodnie nie nadarzy się taka szczęśliwa sposobność. A może (sądzę słusznie czy niesłusznie) przekonam się o tem jutro?“
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/120
Ta strona została skorygowana.