Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

pan jej szczęściem — dam ci ją. Gdybym miał — Karolu Darnay — gdyby istniały...“
Młody człowiek z wdzięcznością ujął dłoń doktora. Trzymali się za ręce, gdy doktór mówił:
„...gdyby istniały jakieś poszlaki, jakieś antypatie, powody... nowe czy dawne, przemawiające przeciw człowiekowi, którego Łucja pokocha. — Jeżeli odpowiedzialność za nie nie spada bezpośrednio na jego głowę — zapomnę o wszystkiem dla jej dobra. Łucja jest dla mnie wszystkiem. Jest dla mnie czemś więcej, niż moje cierpienia... niż moja krzywda... niż... Ale dość tej czczej gadaniny!“
Tak dziwne było milczenie, w które zapadł po tych słowach, i tak dziwnie badawcze było jego spojrzenie, że Darnay czuł, jak palce kostnieją mu w uścisku doktora, którego ręka powoli opuściła jego rękę.
„Mówił pan coś do mnie“, powiedział doktór. „Co pan mówił do mnie?“ dodał z uśmiechem.
Nie wiedział, co odpowiedzieć, ale przypomniał sobie, że wspomniał sam o warunkach. Z ulgą zaczął więc:
„Na szczerość pańską odpowiedzieć muszę szczerością. Moje obecne nazwisko, aczkolwiek podobne do nazwiska mojej matki, nie jest mojem prawdziwem nazwiskiem. Chciałbym panu powiedzieć jak się nazywam i dlaczego uciekłem do Anglji“.
„Stój!“ zawołał doktór z Beauvais.
„Chciałbym zasłużyć na pańskie zupełne zaufanie i niczego nie ukrywać przed panem“.
„Stój!“
Przez chwilę doktór zakrył nawet uszy rękoma. Potem położył obie dłonie na ustach Darnaya.
„Powiesz wówczas, kiedy sam o to zapytam! Nie teraz! Kiedy sprawa rozstrzygnie się dla ciebie pomyślnie, kiedy Łucja cię pokocha — powiesz mi to w dzień ślubu. Obiecujesz?“
„Z największą chęcią“.
„Daj mi rękę. Łucja powinna wrócić za chwilę; lepiej, by nas dziś nie widziała razem. Idź! Niech cię Bóg ma w swej opiece!“
Było już ciemno, gdy Karol Darnay pożegnał doktora, było jeszcze ciemniej i o całą godzinę później, gdy Łucja wróciła do domu. Szybko wbiegła do pokoju — panna Pross poszła do siebie na górę — i zdziwiła się, gdy zastała fotel ojca pusty.
„Ojcze!“ zawołała. „Drogi ojcze!“
Żadnej odpowiedzi. Ale z sypialni doszło ją ciche stukanie młotkiem. Przeszedłszy ostrożnie przez środkowy pokój, zajrzała do pokoju ojca, lecz odskoczyła od drzwi szlochając i drżąc: „Co robić?! Co robić?!“