sprawie, gdyż jako człowiek interesu nie znam się na tem. Mówiłem jako człowiek stary, który nosił pannę Manette na rękach, jako zaufany przyjaciel panny Manette i jej ojca, który ma wiele życzliwości dla nich obojga. Nie ja wydobywałem z pana te wyznania. Niech pan zechce o tem pamiętać! Uważa pan, że nie mam słuszności?“
„Nie!“ gwizdnął pan Stryver. „Nie mogę podjąć się napędzania zdrowego rozsądku komuś trzeciemu; mogę to robić tylko dla siebie. Ja uważam, że w pewnych wypadkach obowiązuje zwykły rozsądek, pan natomiast, że jakieś przesadne brednie. To nowe dla mnie, ale ośmielam się przypuszczać, że może pan ma słuszność“.
„To, co ja uważam, panie Stryver, pozwoli pan, że sam osądzę. I zechce mię pan zrozumieć, proszę pana“, dodał czerwieniąc się, „że nawet tutaj, u Tellsona, nie ścierpię, by ktokolwiek wypowiadał sąd za mnie“.
„Przepraszam“, powiedział pan Stryver.
„Dobrze. Dziękuje panu. To chciałem panu powiedzieć, panie Stryver; byłoby panu przykro przekonać się, że się pan omylił, i przykro byłoby panu doktorowi jasno powiedzieć to panu, i przykro byłoby również pannie Manette dać to panu jasno do zrozumienia. Pan zna stosunki, w jakich mam honor i szczęście pozostawać z tą rodziną. Jeżeli pan chce, to nie występując w imieniu pana ani nie zastępując pana, zrobię mały wywiad, by skorygować moją radę nowemi spostrzeżeniami i rzetelnym sądem. Jeżeli będzie pan z tego wywiadu niezadowolony, skontroluje go pan osobiście. I przeciwnie, jeżeli wywiad mój trafi panu do przekonania, i okaże się, że jest jak mówię, zaoszczędzi się obu stronom tego, co należałoby im oszczędzić. Cóż pan na to?“
„Jak długo chce pan mię zatrzymać w mieście?“
„O, to kwestja tylko kilku godzin. Mógłbym zajść na Soho dziś wieczorem a jutro rano wstąpić do pańskiej kancelarii“.
„W takim razie zgoda!“ powiedział pan Stryver. „Nie pójdę tam teraz. Wcale mi tak znów nie pilno. Więc zgoda, i oczekuję pana dziś wieczorem u siebie. Dowidzenia“.
Poczem pan Stryver zawrócił i wypadł z banku, wywołując na korytarzu istną trąbę powietrzną. Dwaj starzy kanceliści, kłaniający się nieustannie za kontuarem, musieli użyć wszystkich sił, by utrzymać się na nogach. Te czcigodne i słabe istoty publiczność widziała zawsze w trakcie kłaniania się co nasuwało przypuszczenie, że po wyjściu klijenta nadal kłaniają się w pustym pokoju, aż wykłaniają sobie nowego interesanta.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/130
Ta strona została skorygowana.