Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

Adwokat posiadał dość sprytu, by wywnioskować, że stary bankowiec nie posunąłby się aż tak daleko w wyrażeniu swojej opinii, gdyby nie miał po temu innych solidnych podstaw prócz moralnych. Chociaż nieprzygotowany na przełknięcie tak wielkiej piguły, przecież przełknął ja wkońcu. „A teraz“, powiedział pan Stryver, kiwając znacząco palcem w stronę Temple, „zapłacę wam za to“.
Było w tem coś ze sztuki taktyka z Old Bailey, dzięki czemu pan Stryver poczuł natychmiastową ulgę. „Nie zakpisz ze mnie, moja młoda damo“, powiedział pan Stryver, „ale ja zadrwię z ciebie!“
To też, gdy pan Lorry wstąpił do niego tego samego dnia około godziny dziesiątej, znalazł pana Stryvera wśród stosu ksiąg i papierów, zebranych specjalnie w tym celu, by zdawać się mogło, że już zupełnie nie myśli o tem, co było tematem ich rannej pogawędki. Okazał nawet zdziwienie na widok pana Lorry, tak był roztargniony i zaabsorbowany czem innem.
„A więc“, powiedział poczciwy emisariusz, po półgodzinnem bezcelowem usiłowaniu sprowadzenia rozmowy na właściwe tory, „byłem na Soho!“
„Na Soho?“ powtórzył pan Stryver zimno. „A prawda, Soho! O czemże ja myślę?!“
„Nie mam wątpliwości, że słuszność była po mojej stronie! Opinja moja zyskała potwierdzenie i podtrzymuję moją radę“.
„Zapewniam pana“, powiedział pan Stryver tonem jak najbardziej przyjacielskim, „że mi z tego powodu bardzo żal pana i żal biednego ojca panny Manette. Wiem, że będzie to zawsze otwartą raną dla całej rodziny. Nie mówmy o tem więcej“.
„Nie rozumiem pana“, powiedział pan Lorry.
„Czyżby?“ powiedział pan Stryver, kiwając głową i gestem tym kładąc kres rozmowie. „Ale niema o czem mówić“.
„Owszem, jest o czem mówić“, upierał się pan Lorry.
„Mówię panu, że nie warto. Upewniam pana, że nie warto. Sądziłem, że znajdę rozum tam, gdzie go nie było, że znajdę chwalebną ambicję tam, gdzie jej nie było. Przyznaję się do błędu i sprawa skończona. Niejedna młoda niewiasta popełniła podobne głupstwo i długo opakiwała je potem w nędzy i opuszczeniu. Z punktu widzenia altruistycznego żałuje, że się to nie udało, gdyż docześnie biorąc byłoby to pomyślne dla innych. Z punktu widzenia egoistycznego, rad jestem, że się nie udało, gdyż byłoby to dla mnie fatalne w znaczeniu doczesnem — nie potrzebuję bowiem mówić, że nic na tem nie zyskałbym. Nie stało się więc nic złego. Nie oświadczyłem się pannie Manette i, mówiąc między na-