„Niech pani tak nie mówi, panno Manette! Jeżeli ktoś mógł mię obudzić, to tylko pani!“
„Skoro tę zmianę w sobie przypisuje pan mnie, panie Carton, jeżeli właściwie zrozumiałam pańskie słowa — czy nie mogłabym w jakiś sposób użyć swego wpływu na pana? Czyż nie mam żadnej mocy zrobić coś dobrego dla pana?“
„Jedyną dobrą rzeczą, jaką mogłem zrobić dla siebie, robię w tej chwili. Niech mi wolno będzie do końca życia zachować wspomnienie, że pani była jedynym człowiekiem, przed którym otworzyłem swoje serce. I że było w tem sercu coś, nad czem się pani litowała“.
„A które, nie przestanę powtarzać tego panu, panie Carton, i powtarzam to panu całem sercem — zdolne jest do czegoś lepszego!“
„Pozwoli pani, panno Manette, że nie będę w to już wierzył. Wypróbowałem siebie i wiem lepiej. Zasmuciłem panią memi troskami. Ale już kończę. Czy pozwoli mi pani wierzyć, ilekroć wspomnę ten dzień, że spowiedź mego życia, którą obarczyłem pani czystą i niewinną duszę, pozostanie w niej zawsze samotna i nietknięta przez nikogo?“
„Jeżeli to może być dla pana pociechą, tak!“
„Nawet przez człowieka najbliższego sercu pani?“
„Panie Carton!“ powiedziała, opanowując wzruszenie. „To tajemnica pańska, nie moja. I obiecuję ją uszanować“.
„Dziękuję. Raz jeszcze: niech Bóg panią błogosławi!“
Podniósł jej rękę do warg i zwrócił się ku drzwiom.
„Proszę, niech pani będzie spokojna, nigdy nie przypomnę tej rozmowy, nawet przelotnem słowem, i nigdy do niej nie wrócę. Gdybym nawet umarł, nie mogłaby pani być pewniejsza mego milczenia. W godzinę śmierci pamiętać będę to jedno święte wspomnienie, będę dziękował pani i błogosławił panią, że ostatnie zwierzenia uczyniłem pani, że moje imię, moje błędy i moje nieszczęścia zapisały się w Twojem sercu! Niech pozatem będzie szczęśliwe i radosne!“
Był tak inny, niż zwykle, i taki smutek budziła myśl, ile Carton stracił, i jakie skarby codzień marnuje i traci, że Łucja Manette zapłakała gorzko nad nim, gdy ostatni raz odwrócił się ode drzwi.
„Niech się pani uspokoi. Nie jestem godzien tych łez. Za godzinę czy dwie wrócę do moich nędznych kompanów i gminnych obyczajów, któremi gardzę, ale którym ulegam, i mniej będę godny łez pani od pierwszego lepszego łajdaka z ulicy! Niech się pani uspokoi! Ale w duszy będę zewsze dla pani taki, jaki jestem teraz, chociaż na pozór będę się wydawać taki, jakiego mię pani znała. Ostatnie błaganie, jakie do pani wnoszę: niech pani wierzy, że tak jest!“
„Wierzę, panie Carton“.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/135
Ta strona została skorygowana.