wanem powoził kominiarz, — kierowany przez woźnicę, który w tym celu usiadł obok niego, trzymany pod ścisłym dozorem — natomiast rządy nad powozem objął pasztetnik, również wspomagany przez swego prezesa ministrów. Niedźwiednik, w owych czasach postać bardzo popularna na ulicach Londynu, przyczynił się do uświetnienia kawalkaty, zanim cały pochód przeszedł Strand. Niedźwiedź, czarny i bardzo parszywy, nadawał prawdziwie pogrzebowego wyglądu tej części pochodu, w której paradował.
Pijąc piwo, paląc fajki, śpiewając na całe gardło i udając w najrozmaitszy sposób żal, bezładna procesja posuwała się naprzód, jednając sobie coraz więcej zwolenników i wywołując zamykanie sklepów wszędzie, gdzie się zbliżyła. Celem był stary kościół Świętego Pankracego, stojący w czystem polu. Dobrnięto tam we właściwym czasie. Zażądano wykopania dołu, poczem dokonano pochówku Roberta Cly, według swego własnego uznania a już najzupełniej ku swemu własnemu zadowoleniu.
Kiedy nieboszczyk został wreszcie pogrzebany, a tłum zaczął oglądać się za nową rozrywką, inny dowcipniś (a może i ten sam) poddał doskonały projekt: obwiniać przypadkowych przechodniów, że są szpiegami Old Bailey, i mścić się na nich za to. Urządzono obławę na kilka Bogu ducha winnych osób, które nigdy w życiu nie miały nic z Old Bailey do czynienia, a realizując projekt, poturbowano je srodze. Przejście do zabawy w wybijanie okien i plądrowanie karczem było już łatwe i naturalne. Wreszcie, po paru godzinach, gdy zrównano z ziemią kilka dworków letnich, i rozebrano kilka płotów, aby bardziej wojowniczo nastrojone duchy mogły się uzbroić, rozeszła się wieść, że nadciąga Gwardia. Na wieść o tem tłum zaczął się powoli rozpraszać, a Gwardja może nadciągnęła, a może nie, i tak jak zazwyczaj zresztą, zakończyło się to zbiegowisko.
Pan Cruncher nie brał udziału w końcowych igraszkach i zatrzymał się na cmentarzu przed kościołem, by zasięgnąć języka u służby pogrzebowej. Cmentarz działał kojąco na pana Crunchera który w pobliskiej karczmie zaopatrzył się w fajkę, i paląc, oglądał sztachety i spokojnie badał otoczenie.
„Jerry“, powiedział pan Cruncher, zwracając się do siebie w zwyczajny u niego sposób. „Widziałeś wówczas tego Cly’a i na własne oczy widziałeś, że był młody i dobrze zbudowany“.
Wypaliwszy fajkę, ociągał się jeszcze chwilkę, poczem udał się na swój posterunek, aby pokazać się przed zamknięciem banku Tellsona. Czy to medytacja nad znikomością rzeczy ziemskich źle wpłynęła na organy trawienia pana Crunchera, czy wogóle zdrowie mu nie dopisywało, czy też chciał wyrazić swoje uszanowanie znakomitemu mężowi, — mniej-
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/139
Ta strona została skorygowana.