Przy pomocy nieodzownej czapki pokazał, jak to ów człowiek miał łokcie przywiązane do boków sznurami, które ściągnięto mocno na plecach.
„Stoję, panowie, zboku, za kupą kamieni, by zobaczyć, jak będą przechodzili żołnierze i więzień (bo to boczna droga, gdzie na wszystko warto popatrzeć), i widzę z początku tylko tyle, że to sześciu żołnierzy, a między nimi wysoki mężczyzna — i że wyglądają zupełnie czarno, z wyjątkiem tej strony, gdzie zachodziło słońce i ujmowało ich postacie w czerwony rąbek. Widzę też, że cienie ich padają na przeciwną stronę drogi i na pagórek, i że wyglądają jak cienie olbrzymów. Widzę wkońcu, że okryci są pyłem i że ten pył porusza się razem z nimi, gdy idą — trach! trach! Gdy się zbliżyli, poznałem tego wysokiego mężczyznę a on poznał mnie! Och! chętnieby się był rzucił zboczem, jak to już zrobił, kiedy go widziałem pierwszy raz!“
Opisywał tak, jakby tam był teraz, i widać było, że opisuje to, co widział na własne oczy. Może niedużo widział poza tem w życiu...
„Nie pokazuję żołnierzom, że poznałem wysokiego mężczyznę. On także nie daje poznać, że poznał mnie. Wiemy, żeśmy się poznali i mówimy to sobie oczyma. — No! mówi najstarszy. — Jazda do grobu! — i zaczęli go prowadzić jeszcze prędzej. Ja za nimi. Ręce popuchły mu, bo były mocno związane, a drewniane buciory miał za duże i niezgrabne, więc kulał. Ponieważ kulał i szedł wolno, oni popędzali go karabinami — ot tak!“
Zaczął naśladować ruch człowieka popychanego przez żołnierzy kolbami karabinów.
„Szli przez zbocze, niby warjaty pędzący na wyścigach, a tamten co chwila padał. Śmiali się z niego i pomagali mu wstawać. Twarz jego krwawiła i była pokryta kurzem, a że nie mógł jej obetrzeć, oni śmiali się jeszcze więcej. Tak prowadzili go do wioski. Cała wieś wyległa, żeby patrzeć. Prowadzą go za młyn, do więzienia. I cała wieś widziała, jak w ciemną noc otwarły się wrota wieży i pochłonęły go — ot tak!“
Otworzył usta jak mógł najszerzej i zamknął je, nagle klapnąwszy zębami. Widząc, że dróżnik nie jest od tego, by raz jeszcze powtórzyć to przedstawienie, znów bowiem szeroko otworzył usta, Defarge odezwał się: „Mów dalej, Jakóbie!“
„Cała wieś“, ciągnął dróżnik, stając na palcach i mówiąc przyciszonym głosem, „uciekła i cała wieś szeptała przy studni. Cała wieś spała i śniła o tym nieszczęśliwym za murami i kratami więzienia, który nigdy z nich nie wyjdzie — chyba na kaźń. Zrana, wziąwszy na plecy tłomok z narzędziami i gryząc kromkę czarnego chleba, poszedłem do robo-
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/148
Ta strona została skorygowana.