ty i okrążyłem więzienie. Zobaczyłem go tam, wysoko, jak okrwawiony i pokryty pyłem, patrzał na mnie z okna, przez żelazną kratę. Nie miał wolnej ręki, by mógł dać mi znak. Patrzał na mnie, jak człowiek umarły“.
Defarge i trzej jego towarzysze spojrzeli po sobie ponuro. Gdy słuchali opowiadania wieśniaka, spojrzenia ich były ponure, złe i mściwe; zachowanie ich, chociaż wszystko to działo się w ukryciu, miało w sobie coś urzędowego. Mieli miny niemal surowego trybunału. Jakób Pierwszy i Jakób Drugi siedzieli na starem łóżku polowem z brodą oparta na ręku, z oczyma wlepionemi w dróżnika. Jakób Trzeci jednem kolanem przykląkł za nimi na łóżku i niespokojną ręką gładził nerwowy nos i usta. Defarge stał w środku między nimi a opowiadającym, którego ustawił w taki sposób, by światło z okna padało wprost na niego i patrzał to na niego, to na nich.
„Mów dalej, Jakóbie!“ powiedział Defarge.
„Przez parę dni trzymali go w tej żelaznej klatce. Wieś patrzyła na niego ukradkiem, bo się bała, ale z oddalenia wciąż spoglądała na więźnia w klatce. A wieczorem po skończonej pracy, gdy zbierano się przy studni, by pogadać, wszystkie twarze zwrócone były w stronę więzienia. Dawniej zwracały się zawsze ku urzędowi pocztowemu. Teraz ku wieży. Przy studni szeptano, że chociaż jest skazany na śmierć, egzekucja nie będzie wykonana. Mówili, że w Paryżu wniesiono prośbę, w której wyjaśniono, że on szalał z gniewu i boleści po śmierci dziecka. Mówili, że złożono prośbę na ręce samego Króla. Czy ja wiem? Może to i prawda. Może tak, może nie“.
„Słuchaj więc, Jakóbie“, poważnie zaczął Pierwszy tego imienia. „Wiedz, że złożono prośbę na ręce króla i królowej. Wszyscy tu obecni, z wyjątkiem ciebie, widzieli, jak król wziął petycję własnemi rękami, gdy jechał w karecie z królową. To Defarge, którego tu widzisz, z narażeniem własnego życia rzucił się pod konie, by ją wręczyć królowi“.
„I posłuchaj jeszcze, Jakóbie“, odezwał się klęczący Jakób Trzeci, a palce jego bez przerwy błądziły po delikatnych nerwach twarzy, o tak okropnie żarłocznym wyrazie, jak gdyby łaknął czegoś, co nie było jednak ani jadłem ani napojem. „Gwardja, piesza i konna, otoczyła proszącego i biła go. Słyszysz?“
„Słyszę, panowie“.
„Więc mów dalej“, powiedział Defarge.
„A potem znów; jedni szeptali przy studni, że go tu sprowadzono, aby wykonać egzekucję na miejscu i że ją z pewnością wykonają“, ciągnął wieśniak. „Inni znów mówili nawet, iż wobec tego że zabił Monseigneura, a Monseigneur był ojcem swoich poddanych — czy niewolników, jeżeli woli-
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/149
Ta strona została skorygowana.