Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

„Moja dzielna małżonko“, powiedział Defarge, stając przed madame z lekko pochyloną głową, z rękoma skrzyżowanemi na plecach, jak pilny i uważny uczeń. „Nie kwestionuję tego. Ale stan ten trwa tak długo i kto wie — sama wiesz, że to możliwe — czy zmiana nastąpi za naszego życia?“
„Wiec cóż z tego?“ spytała madame, zaciskając nowy węzeł, jak gdyby w ręce jej dostał się nowy wróg.
„Cóż z tego?“ powiedział Defarge nawpół ze skargą, nawpół z pokorą. „To, że nie ujrzymy triumfu!“
„Aleśmy nań pracowali“, odparła madame i wyciągnęła ramię energicznym ruchem. „Nie, to, co czynimy, nie idzie na marne. Wierzę całą duszą iż ujrzymy dzień triumfu! Ale nawet gdybyśmy się nie doczekali tego, gdybym wiedziała to napewno, pokaż mi kark arystokraty i tyrana, a ja...“
I tu madame, zacisnąwszy zęby, zawiązała naprawdę straszny węzeł.
„Stój!“ zawołał Defarge, czerwieniąc się lekko, jak gdyby zarzucano mu tchórzostwo. „Ja też, moja droga, nie zawaham się przed niczem!“
„Tak! Ale masz jedną słabość: musisz od czasu do czasu widzieć swoje ofiary i nadarzające się okazje, by się umocnić na duchu! Umacniaj się bez tego. Kiedy przyjdzie czas, wypuść na wolność tygrysa i djabła! Ale do tego czasu trzymaj tygrysa i djabła na uwięzi — w ukryciu, ale zawsze w pogotowiu“.
Madame podkreśliła tę część swojej przemowy, uderzając w małą ladę wiankiem związanych w węzły pieniędzy, jak gdyby chciała rozstrzaskać ich mózg, poczem swobodnie wzięła ciężką chustkę pod pachę i oznajmiła, że czas już spać.
Południe następnego dnia ujrzało tę niezwykłą niewiastę na zwykłem miejscu za ladą, pilnie robiącą na drutach. Obok leżała róża; pani Defarge spoglądała od czasu do czasu na ten kwiat wzrokiem, w którym nie było zwykłego skupienia. W izbie było kilku gości pijących, nie pijących, stojących lub siedzących. Dzień był bardzo gorący a roje natrętnych muszek, które w swoich odkrywczych i awanturniczych wyprawach docierały aż do lepkich, małych szklanek stojących obok madame, padały martwe na ziemię; śmierć ich nie robiła żadnego wrażenia na innych muchach, które przechadzając się obok, patrzyły na tamte muchy zimno (jak gdyby były słoniami czy czemś równie im obcem), aż je spotkał ten sam los. Ciekawe to, jak lekkomyślne są muchy! Może w ów parny dzień słoneczny tyle właśnie myślano i na dworze królewskim.
Osoba, która weszła do winiarni, rzuciła cień na madame Defarge, która natychmiast odczuła, że to coś no-