Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom I.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

„A więc“, powiedział pan Lorry, „uważam, że postąpiono ze mną bardzo nieładnie i że powinienem był mieć głos w wyborze mego losu! Ale dość już! Otóż, kochana Łucjo“, powiedział, otaczając ramieniem jej kibić, „słyszę, że się w pokoju już ruszają, więc ja i panna Pross, jako ludzie praktyczni, chcemy skorzystać ze sposobności, by ci powiedzieć coś, co radabyś usłyszeć. Zostawiasz swego ukochanego ojca w rękach tak silnych i kochających, jak twoje. Będzie otoczony najczulszą opieką. Przez następne dwa tygodnie, które spędzisz w Warwickshire i okolicy, nawet Tellson (mówiąc przenośnie) pójdzie przed nim w kąt! A kiedy po dwóch tygodniach ojciec przyjedzie do ciebie i twego ukochanego męża, aby razem z wami odbyć dalszą podróż po Walji, sama powiesz, żeśmy go utrzymali w najlepszem zdrowiu i w najlepszem usposobieniu! No, ale słyszę czyjeś kroki przy drzwiach. Niech mi będzie wolno ucałować moją kochaną dzieweczkę, a wraz z pocałunkiem złożyć błogosławieństwo staromodnego i starego kawalera, zanim ten Ktoś przyjdzie upomnieć się o swoje prawa!“
Odsunął od siebie jej piękną twarzyczkę i czas jakiś patrzał na tak dobrze sobie znaną zmarszczkę na czole, a potem przytulił jej piękne, złote włosy do swojej małej brunatnej peruczki z wrodzoną delikatnością i tkliwością, które, jeśli takie rzeczy mogą się starzeć, były staromodne jak sam Adam.
Drzwi pokoju doktora otwarły się i wyszedł z nich doktór Manette w towarzystwie Karola Darnay. Był tak śmiertelnie blady — nie był taki, gdy szedł na rozmowę z Karolem — iż zdawało się że cała krew odpłynęła mu z twarzy. Choć w zachowaniu jego nie zaszła żadna zmiana, przed bystrym wzrokiem pana Lorry nie ukryło się, iż przed chwilą po twarzy tej przeszedł podmuch dawnego strachu i przerażenia, niby powiew zimnego wichru.
Podał ramię córce i sprowadził ją po schodach do karety, którą pan Lorry zamówił z racji dzisiejszej uroczystości. Reszta towarzystwa jechała następną karetą, a niebawem w sąsiednim kościółku, gdzie nie było ciekawych oczu, kapłan pobłogosławił Łucji i Karolowi.
Obok łez, jakie wśród uśmiechów zabłysły na twarzach małej tej grupki, na rączce Łucji zabłysło kilka wielkich i pięknych diamentów, które wynurzyły się z głębokich mroków kieszeni pana Lorry. Wrócili do domu na śniadanie, i wszystko poszło jak z płatka, a w pewnej chwili złote włosy, które zmieszały się ongiś z siwemi włosami starego szewca na strychu paryskiego domu, znów zmieszały się z niemi, tym razem w świetle słońca na progu domu w chwili pożegnania.
Było to bolesne rozstanie, chociaż nie na długo. Ale ojciec pocieszał Łucję jak mógł i, oswobadzając się z jej