schody i korytarze. I o zewnętrzne mury twierdzy bił nieustanny ryk, z którego od czasu do czasu wypadały pojedyncze okrzyki jak bryzgi piany.
Przez ponure sklepienia, dokąd nigdy nie zagląda światło dnia, przez tajemne drzwi, ciemne pieczary i piwnice, schodami z epoki jaskiniowej, wdół i wgórę, po schodach z kamieni i cegieł, bardziej podobnych do suchych wodospadów niż do schodów — Defarge, klucznik i Jakób Trzeci, ramię przy ramieniu, biegli jak mogli najśpieszniej. Tu i tam, zwłaszcza z początku, zalew uderzał o nich i przepływał mimo. Ale gdy się zaczęli wspinać na basztę, byli już sami. Masywne mury i sklepienia głuszyły ryk burzy szalejącej wewnątrz i zewnątrz fortecy; do uszu ich dochodziły stłumione, niewyraźne dźwięki, tak, że zdawać się mogło, iż zgiełk z którego wyszli, pozbawił ich zmysłu słuchu.
Klucznik zatrzymał się przed niskiemi drzwiami, wsadził klucz w zardzewiały zamek, wolno otworzył podwoje i powiedział gdy, schyliwszy głowy wchodzili do celi; „Sto pięć. Wieża Północna!“
Małe, silnie zakratowane okno bez szyby, umieszczone było wysoko w murze, przed nim zaś znajdowało się coś jakby kamienny wykusz, tak, iż chcąc zobaczyć niebo, trzeba było pochylić się do ziemi, by potem dopiero spojrzeć w górę. Mały kominek, głęboki zaledwie na kilka stóp, a w nim ciężkie kraty. W palenisku trochę starego popiołu. Stolik, krzesło, siennik. Cztery poczerniałe ściany; w jednej ze ścian zardzewiały żelazny pierścień.
„Oświeć mi wolno ściany, żebym mógł je dokładnie obejrzeć“, powiedział Defarge do klucznika.
Klucznik usłuchał, a oczy Defarge’a szły badawczo za blaskiem pochodni.
„Stój! Jakóbie, patrzaj!“
„A. M.“, zakrakał Jakób, czytając wolno.
„Aleksander Manette!“ szepnął mu do ucha Defarge, wodząc po literach brunatnym palcem, splamionym prochem strzelniczym. „A tu napisał Nieszczęśliwy lekarz! I to on niewątpliwie wydrapał kalendarz na murze! Co masz tutaj?! Drąg? Daj no mi go!“
Wciąż jeszcze miał w ręku strzelbę. Szybko dokonał zamiany tych dwóch narzędzi i, zwróciwszy się do stoczonego przez robaki stołu, w jednej chwili rozbił go w kawały.
„Wyżej trzymaj pochodnię“, zawołał rozjuszony do klucznika. „Przeszukaj uważnie te sprzęty, Jakóbie! Masz tu nóż!“, dodał, rzucając mu nóż. „Przetnij siennik i przeszukaj słomę! A ty trzymaj wyżej pochodnię!“
Rzuciwszy groźne spojrzenie klucznikowi, wlazł na palenisko, spojrzał w komin, potem drągiem zaczął uderzać o ściany i potrząsać żelazną kratą. Po chwili posypał się popiół i pył wapienny, więc szybko cofnął twarz. Ostrożnie
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/021
Ta strona została skorygowana.