utrzymać własne życie. Ale czy wiecie, jak łatwo mnie, ubranemu w tę czapę, zniszczyć życie cudze!“ Każde chude, nagie ramię, które dotychczas nie miało pracy, znajdowało jej obecnie aż nadto, jeśli chciało mordować. Palce robiących na drutach niewiast stały się złe, odkąd poznały, że potrafią także rozrywać. Tak zmienił się wyraz Świętego Antoniego. Od setek lat narzucano mu ten wyraz, a ostatnie razy, jakie otrzymał, jeszcze to uwydatniły.
Madame Defarge obserwowała to, co się działo dokoła niej, z zadowoleniem godnem przywódczyni niewiast Świętego Antoniego. Jedna z sióstr robiła na drutach obok niej. Przysadzista, prawie otyła żona głodującego kupca korzennego, matka dwojga dzieci, otrzymała jako adjutantka pani Defarge zaszczytny tytuł Zemsty.
„Ts!“ powiedziała Zemsta. „Słuchaj! Kto to idzie?“
Jak gdyby palił się lont biegnący od krańców przedmieścia Świętego Antoniego do drzwi winiarni, tak biegł cichy szmer.
„To Defarge!“ powiedziała madame. „Cicho, patrjoci!“
Defarge wpadł zadyszany, rzucił na stół czerwoną czapkę, którą obecnie nosił, i obejrzał się. „Słuchajcie, wszyscy!“ powtórzyła madame. „Słuchajcie, co powiem!“ Defarge stał dysząc ciężko naprzeciw ściany rozgorączkowanych oczu i otwartych ust, tworzących mur na zewnątrz drzwi. Wszyscy obecni w winiarni zerwali się na nogi.
„Powiedz mężu, co się stało?“
„Wieści z tamtego świata!“
„Jakto, z tamtego świata?“ pogardliwie zapytała madame.
„Czy pamiętacie starego Foulona, który mówił głodnym, że mogą jeść trawę, a który umarł i poszedł do piekieł?“
„Wszyscy pamiętamy!“ wydarło się ze wszystkich gardeł.
„Wieści od niego! Jest wśród nas!“
„Wśród nas!“ ze wszystkich gardeł. „I nieżywy?!“
„Nie umarł! Bał się nas tak bardzo — i nie bez powodu — więc udawał, że nie żyje i kazał sobie wyprawić wspaniały pogrzeb. Ale znaleźli go żywego, ukrywał się na wsi u siebie! I przywieźli go tutaj! Widziałem go przed chwilą, prowadzono go, jako więźnia do Hôtel de Ville. Powiedziałem, że ma powody obawiać się nas. Powiedzcie wszyscy, czy ma powody?“
Nieszczęsny grzeszniku, dźwigający na plecach więcej niż siedem krzyżyków, gdybyś dotychczas nie wiedział tego jeszcze, odpowiedzią byłby ten krzyk!
Potem nastąpiła chwila głębokiej ciszy. Defarge i jego żona patrzyli na siebie badawczo. Zemsta pochyliła się i zawarczał bęben, gdy go wyjmowała z pod lady.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/024
Ta strona została skorygowana.