niałomyślną i okazywał wiele względów swoim dawnym klijentom, którzy potracili majętności. Wreszcie: ci panowie, którzy przeczuwali oddawna burzę, a co za tem idzie rabunek i konfiskatę, zawczasu przenieśli swoje depozyty do Tellsona, zawsze więc mogli się tutaj dowiedzieć o nich ich zrujnowani przyjaciele. Dodać musimy, że każdy przybysz z Francji czuł się w obowiązku osobiście zgłosić się do Tellsona, a także znosić do Tellsona nowiny. Z tych to rozmaitych przyczyn był bank Tellsona rodzajem giełdy wiadomości z Francji. Publiczność dobrze o tem wiedziała. W konsekwencji wiele osób zwracało się o informacje do banku, Tellson więc czasami wypisywał ostatnie wiadomości i wystawiał je w oknie, by każdy przechodzący przez Temple Bar mógł je przeczytać.
Pewnego mglistego, ponurego popołudnia pan Lorry siedział za swoiem biurkiem. Obok stał Karol Darnay. Rozmawiali przyciszonemi głosami. Grota Rozmyślań, niegdyś przeznaczona do prywatnych rozmów z „domem“, zamieniła się w giełdę i była wypełniona po brzegi. Brakowano jeszcze pół godziny, czy coś około tego do zamknięcia biura.
„Ale chociaż jest pan najmłodszy z ludzi, jacy kiedykolwiek żyli“, mówił Karol Darnay, „przypominam panu...“
„Rozumiem. Że jestem stary?“ zapytał pan Lorry.
„Nieustalona pogoda, długa podróż, niepewne środki komunikacji, zdezorganizowany kraj, miasto, w którem pobyt może być dla pana niebezpieczny...“
„Kochany Karolu!“ powiedział pan Lorry z pogodną ufnością. „Powody, jakie podajesz, przemawiają za tem bym raczej jechał niż został. Podróż jest dla mnie dostatecznie bezpieczna. Nikomu nie przyjdzie do głowy zaczepiać osiemdziesięcioletniego starca, kiedy jest tylu ludzi, by zająć się nimi. A co do tego, że w mieście panuje bezład — odpowiem, że gdyby panował ład, nie widziałbym powodu posyłać z naszego Domu tutaj do naszego Domu tam człowieka, który zna miasto, zna stosunki panujące tam dawniej i cieszy się zaufaniem Tellsona. A co się tyczy niewygód w podróży, nieustalonej pogody, zmęczenia — jeżeli ja nie narażę się na te wszystkie niewygody dla dobra Tellsona, po tylu latach służby, to któż miałby się narazić?!“
„Wolałbym sam jechać“, powiedział Karol niespokojnie, jak człowiek, który myśli głośno.
„Rzeczywiście! Jesteś jedyny do dawania rad!“ zawołał pan Lorry. „Ty chciałbyś sam jechać?! Ty, urodzony Francuz?! Mądry z ciebie doradca!“
„Kochany panie Lorry! Właśnie dlatego, że jestem urodzonym Francuzem, przyszedł mi do głowy ten projekt (nie chcę się tego wypierać!). Człowiek nie może się uwolnić od
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/035
Ta strona została skorygowana.