chadzkach i przywykłem do niego. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że Jerry jest czemkolwiek innem, niż angielskim buldogiem, lub że ma inne zamiary niż rzucić się na każdego, kto dotknie jego pana“.
„Muszę znowu powtórzyć, że całem sercem podziwiam pańską galanterję i odwagę“.
„A ja znowu powtórzyć muszę: — pleciesz! Pleciesz! Kiedy spełnię to drobne polecenie, może przyjmę propozycję Tellsona, by się wycofać z interesu i żyć sobie spokojnie. Będę miał wtedy dość czasu na myślenie, że jestem stary!“
Dialog ten odbywał się przy biurku pana Lorry. O parę jardów od rozmawiających, Monseigneur chełpliwie groził, jak to on niebawem zemści się na podłym motłochu. Było to zupełnem przeciwieństwem roli Monseigneura jako tułacza i w zupełności odpowiadało rodzimej prawowierności angielskiej, to gadanie o rewolucji jako o jedynem zbożu pod słońcem, które wzeszło niesiane — jak gdyby nigdy nic nie zrobiono i nie zaniedbano zrobić czegoś, coby nie doprowadziło do tego żniwa — jak gdyby baczni obserwatorzy, współczujący z nędzą milionów we Francji, nie znali skalanych i skażonych źródeł, których można było użyć na dobro tych miljonów — jak gdyby od lat nie widzieli oni tego, co przyjść musi i nie mówili jasno, co widzą! Te przechwałki, w połączeniu z dziwacznemi planami Monseigneura przywrócenia dawnego stanu rzeczy, który się sam wyczerpał, gdyż wyczerpała się cierpliwość Niebios i ziemi, trudne były do zniesienia dla człowieka, znającego prawdę. Przechwałki uderzały o uszy Karola jak fale krwi do głowy, i dziwnie potęgowały niepokój, który się budził w nim i którego nie potrafił opanować.
Między rozmawiającymi był i Stryver z Kings Bench, piastujący jakiś wysoki urząd i wobec tego głośno rozprawiający na ten temat. Wyjaśniał Monseigneurowi swoje stanowisko: wytępić lud, znieść go z powierzchni ziemi i dawać sobie radę bez niego! I wiele innych tym podobnych rad, przypominających sposób na wytępienie orłów zapomocą posypywania im solą ogonów. Jego słuchał Darnay ze specjalną przykrością: stał niezdecydowany, co zrobić: — czy odejść, by nie słyszeć tego, czy zostać i wtrącić słówko od siebie — gdy tymczasem sprawa rozstrzygnęła się bez jego udziału.
Dom zbliżył się do pana Lorry i, kładąc przed nim zapieczętowany i zalakowany list, zapytał, czy nie udało mu się odnaleźć śladu osoby, do której list ten był adresowany. Dom położył list tuż obok Darnaya — Karol zobaczył więc, dla kogo jest przeznaczony, a to tem szybciej, iż na kopercie wypisane było jego własne nazwisko. Adres, napisany po angielsku, głosił: „Bardzo pilne. Do szanownego pana byłego
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/037
Ta strona została skorygowana.