markiza St. Evrémond, z Francji, na ręce panów Tellsona i Spółki, Bankierów, Londyn, Anglja“.
W dzień ślubu Karola, doktór Manette zwrócił się do zięcia, jedyną gorącą i stanowczą prośbą: by tajemnica jego nazwiska pozostała nadal utrzymana pomiędzy nimi, chyba, że doktór wyraźnie zażąda jej odkrycia. Nikt inny nie znał jego nazwiska. Nawet rodzona żona nie podejrzewała niczego. Pan Lorry nie mógł również mieć żadnych podejrzeń.
„Nic!“ odpowiedział pan Lorry Domowi. „Pytałem, zdaje mi się, tu wszystkich, ale nikt nie może mi powiedzieć, gdzie należy szukać tego pana“.
Ponieważ wskazówki zegara wskazywały porę zamknięcia biura, obok biurka pana Lorry zaczął przeciągać istny odpływ rozmawiających. Pan Lorry trzymał list z pytającą miną. Monseigneur, w osobie konspirującego i oburzonego tułacza, patrzał na ów list i ten, ów, trzeci — każdy miał coś niemiłego do powiedzenia, po francusku lub po angielsku, o markizie, którego niepodobna było odnaleźć.
„Bratanek — jeżeli się nie mylę — ale powiedziałbym zdegenerowany następca — wytwornego markiza, który zginął z ręki zbrodniczej“, mówił jeden. „Z przyjemnością stwierdzam, że nigdy go na oczy nie widziałem“.
„Tchórz, który porzucił swoje stanowisko“, powiedział drugi (ów Monseigneur wydostał się z Paryża ledwie żywy, omal bowiem nie udusił się, leżąc głową nadół w furze słomy) „już przed kilku laty!“
„Zaraził się nowemi doktrynami“, powiedział trzeci, przypatrując się przez szkła adresowi, „przeciwstawił się ostatniemu markizowi, rzucił majątki, które po nim odziedziczył, i oddał je chłopstwu. Mam nadzieję, że zapłacą mu za to teraz, jak na to zasługuje“.
„Co?“ zawołał hałaśliwy Stryver. „Tak zrobił? To taki gagatek? Popatrzmy na jego podłe nazwisko! Niech go djabli...:“
Darnay, nie mogąc dłużej panować nad sobą, dotknął ramienia pana Stryvera mówiąc:
„Znam tego człowieka“.
„Zna pan, na Jowisza?! A to wielka szkoda!“
„Dlaczego?“
„Dlaczego, panie Darnay?! Nie słyszał pan, co zrobił?! I pyta pan dlaczego — w naszych czasach!“
„Ale ja pytam, dlaczego“.
„Więc jeszcze raz panu powtarzam: wielka szkoda! Przykro mi, że pan zadaje takie dziwaczne pytania! To człowiek, zarażony najpodlejszym i najwstrętniejszym, jaki można sobie wyobrazić, jadem diabelskiej doktryny; człowiek, który zostawił swoje majętności szumowinom zajmującym się od wieków mordem i rabunkiem. — A pan pyta, dlaczego
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/038
Ta strona została skorygowana.