w cień niedojrzałe projekty poprzedniego, a wypadki tygodnia następnego znów wszystko zmieniały na nowo, wszystko to były okoliczności, pod których naciskiem ustąpił, może nieodrazu i niezupełnie, ale oprzeć im się nie potrafił. Że, oczekując odpowiedniej chwili do wystąpienia, przeoczył ją, a teraz nadszedł czas, kiedy szlachta uciekała z Francji wszystkiemi gościńcami i bocznemi drogami, kiedy dobra pokonfiskowano i poniszczono, kiedy nazwiska ich wykreślono z pomiędzy obywateli — to wszystko było mu tak dobrze wiadome, jak wiadome to było nowej władzy we Francji, która dlatego może go oskarżała.
Ale Karol nikogo nie gnębił, nikogo nie więził. Był tak daleki od egzekwowania siłą należnych sobie pieniędzy, iż wyrzekł się własnowolnie swoich należności, rzucił się w wir obcego miasta, wywalczył sobie w niem stanowisko jako człowiek prywatny i własnemi rękoma zdobywał sobie chleb. Pan Gabelle, który, na mocy pisemnego upełnomocnienia, zawiadywał zubożałą i obdłużoną majętnością, otrzymał polecenie oszczędzać ludność i dawać jej to wszystko, co jeszcze zostało — opał, który można było wydrzeć twardym dłużnikom, w zimie, a zboże, które można było wyrwać z ich szponów, latem; ten fakt, niewątpliwie, z uwagi na własne bezpieczeństwo, musiał Gabelle wydobyć na światło i nie może być to już tajemnicą.
Wpłynęło to na umocnienie rozpaczliwej decyzji Karola, że musi jechać do Paryża
Tak. Jak ów marynarz, o którym głosi stara opowieść, że wicher i prądy zagnały go w krąg działania skały magnetycznej, która go ciągnie i do której musi płynąć. Wszystko, co postało w myślach Karola ciągnęło go coraz to silniej, gnało coraz bliżej ku owej skale. Oddawna gnębiła go tajemna troska, że złe narzędzia wyzwoliły najgorsze siły w jego narodzie, i że on, który wiedział, że jest lepszy od wielu innych, pozostaje poza granicami kraju, miast starać się powstrzymać rozlew krwi i być rzecznikiem litości i miłosierdzia. Ta napół stłumiona, napół żywa troska doprowadziła go do tego, że porównał siebie z dzielnym staruszkiem, w którym tak silne było poczucie obowiązku. Za tem porównaniem — tak niekorzystnem dla Karola — poszły drwiny Monseigneura, które napełniły go goryczą, i wynurzenia Stryvera, które wydały mu się z dawnych powodów jeszcze boleśniejsze i bardziej przykre. Potem przyszedł list Gabelle’a: odwołanie się niewinnego więźnia, któremu groziła śmierć, do sprawiedliwości, honoru i dobrego imienia Karola Darnay.
Postanowienie zapadło. Musi jechać do Paryża.
Tak. Skała magnetyczna przyciągała go i Darnay musiał płynąć póki się nie rozbije o jej brzeg. Nie wiedział
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/041
Ta strona została skorygowana.