Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/048

Ta strona została skorygowana.

nocleg w małem miasteczku, wciąż jeszcze bardzo daleko od Paryża.
Jedynie temu, że pokazywał list nieszczęsnego Gabelle, pisany z więzienia Abbaye, zawdzięczał, że puszczono go aż tak daleko. Przy wjeździe jednak do tego miasteczka natrafił na szczególne trudności i doznał wrażenia, że podróż dobiega kulminacyjnego punktu. Zdziwił się więc tylko tyle, ile zdziwić się musi człowiek, gdy w nocy budzą go w oberży, w której umieszczono go aż do rana.
Zbudził go miejscowy, lękliwy funkcjonariusz i trzech uzbrojonych patrjotów w czerwonych czapach na głowach i z fajkami w zębach. Usiedli na jego łóżku.
„Emigrancie“, powiedział funkcjonariusz. „Wysyłam cię pod eskortą do Paryża“
„Obywatelu! Nie pragnę niczego więcej, jak dostać się do Paryża, ale wolałbym jechać bez eskorty“.
„Milcz!“ zawołał patrjota w czerwonej czapie, uderzając kolbą muszkietu o kołdrę. „Cicho, arystokrato!“
„Patrjota ma słuszność“, powiedział lękliwy funkcjonariusz. „Jesteś arystokratą, musisz jechać pod eskortą i zapłacić za nią“.
„Nie mam wyboru“, powiedział Karol Darnay.
„Wyboru! Posłuchajcie co on gada!“ zawołał ten sam posępny patrjota w czerwonej czapie. „Jak gdyby to już nie była łaska, że go ochronią przed latarnią!“
„Patrjota zawsze ma słuszność“, powiedział lękliwy funkcjonariusz. „Wstawaj i ubieraj się, emigrancie!“
Darnay zrobił co mu kazano. Zaprowadzono go z powrotem do strażnicy, gdzie kilku patrjotów piło, paliło i drzemało przy ogniu. Tu zapłacił słono za eskortę i natychmiast wyruszono po grząskim, bardzo grząskim gościńcu, o godzinie trzeciej nad ranem.
Eskortę stanowiło dwóch patrjotów w czerwonych czapach z trójkolorowemi kokardami, uzbrojonych w narodowe muszkiety i szable. Jechali po obu jego bokach. Eskortowany sam prowadził konia, ale do cugli przywiązano sznurek, który jeden z patriotów owinął sobie dokoła dłoni. W takim szyku ruszyli w dalszą podróż o ostry deszcz siekł im twarze. Ciężkim, dragońskim krokiem przejechali nierówny bruk i wydostali się na błotnisty gościniec. I w tym szyku, bez żadnych zmian, z wyjątkiem zmiany koni i szybkości, przejechali wszystkie mile, dzielące ich od stolicy.
Podróżowali nocą, zatrzymując się na odpoczynek na godzinę lub dwie przed wschodem słońca i wyruszając o zmierzchu. Eskorta była tak podle ubrana, że patrjoci musieli owijać bose nogi słomą i kłaść słomę na grzbiet, chcąc się uchronić przed wilgocią. Pomimo przykrości podróżowa-