„W dzień mego wyjazdu z Anglji!“
„Każdy mówi, że to jeden z wielu dekretów, że będą inne jeszcze — jeżeli już ich niema — skazujące na wygnanie wszystkich emigrantów i grożące śmiercią każdemu, kto wróci. To miał na myśli, mówiąc, że życie wasze nie należy do was“.
„Ale te dekrety nie wyszły jeszcze?“
„Czy ja wiem?“ powiedziat pocztmistrz, wzruszając ramionami. „Może wyszły, a może wyjdą. To na jedno wychodzi. — Czego chcecie?“
Spoczywali na wiązce słomy do północy, poczem, gdy całe miasto usnęło, ruszyli w dalszą drogę. Z pomiędzy wielu dziwnych zmian, jakie zauważyć można było w najprostszych rzeczach, nie ostatnie miejsce zajmowała powszechna wstrzemięźliwość, jeśli chodziło o sen. Po długiej podróży po samotnych gościńcach dojeżdżali nieraz do gromadki ubogich domków, które nie były pogrążone w ciemności, ale wszystkie błyszczały od świateł, ich mieszkańcy zaś wziąwszy się za ręce, oddawali się jakimś upiornym tańcom wokoło drżącego drzewa Wolności, lub zbierali się w gromadki, śpiewając pieśni Wolności. Na szczęście jednak tej nocy spano w Beauvais, co pozwoliło podróżnym spokojnie wyjechać z miasta. Znowu znaleźli się na pustym gościńcu: człapiąc wśród przedwczesnego zimna i wilgoci, między zubożałemi polami, które tego roku nie wydały żadnych plonów, jechali mając na odmianę tylko poczerniałe ruiny spalonych domostw, wynurzające się z zasadzek patrole patrjotów, trzymających straż na wszystkich gościńcach, którzy od czasu do czasu zachodzili im drogę.
Wreszcie słońce powitało ich u wrót Paryża. Rogatka była zamknięta i pilnie strzeżona, gdy podjechali do niej.
„Gdzie macie papiery więźnia?“ spytał rezolutnie wyglądający człowiek, stojący na czele strażników.
Wyraz ten, rzecz jasna, przykro uderzył Karola. Poprosił mówiącego, by zechciał wziąć pod uwagę, że jest wolnym obywatelem Francji, podróżującym pod eskortą, do przyjęcia której zmuszały go niepewne stosunki panujące wkraju i za którą sam zapłacił.
„Gdzie macie papiery więźnia?“ zapytał tamten, nie zwracając uwagi na słowa Karola.
Pijany patrjota, który miał papiery w czapce, pokazał je. Rzuciwszy okiem na list Gabelle’a, nieznajomy zdradził zdziwienie i niepokój, poczem z wielką uwagą przyjrzał się Karolowi Darnay.
Zostawił jednak eskortujących i eskortowanego bez słowa i wszedł do strażnicy. Tymczasem tamci czekali na koniach przed wrotami. Rozglądając się dokoła nim się sprawa
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/050
Ta strona została skorygowana.