Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/053

Ta strona została skorygowana.

„Zobaczycie. Ale cóż z tego? Inni też byli grzebani, w gorszych więzieniach, w dawnych czasach“.
„Ale nigdy przeze mnie, obywatelu Defarge!“
W odpowiedzi Defarge spojrzał na niego ponuro i w milczeniu poszedł przodem. Im głębiej zapadał w milczenie, tem mniejsza była nadzieja — tak przypuszczał Darnay — zmiękczenia go. Pośpieszył więc powiedzieć:
„Jest dla mnie sprawą pierwszorzędnej wagi (wiecie lepiej ode mnie, obywatelu, jak wielkiej wagi!), bym mógł oznajmić urzędnikowi banku Tellsona, Anglikowi, który obecnie mieszka w Paryżu, ten prosty fakt, że zostałem wtrącony do więzienia La Force. Czy pomożecie mi w tej sprawie?“
„Nic wam nie pomogę“, z uporem odparł Defarge. „Powinnością moją jest moja ojczyzna i Lud. Przysięgałem im obu — przeciw wam. Nie zrobię dla was niczego“.
Karol Darnay uważał za beznadziejne prosić go dłużej, zresztą duma jego była zadraśnięta. Idąc w milczeniu nie mógł nie zauważyć, jak bardzo przywykli ludzie do widoku więźniów prowadzonych przez ulice. Nawet dzieci zaledwie ich dostrzegały. Kilku przechodniów odwróciło głowy, kilku innych pogroziło mu palcem — jako arystokracie. Innemi słowy, to, że człowiek przyzwoicie ubrany idzie do więzienia, było zjawiskiem tak powszechnem, jak człowiek w ubraniu robotniczem idący do pracy. W wąskiej, ciemnej, brudnej uliczce, przez którą przechodzili, jakiś podniecony mówca, stojąc na krześle, mówił o zbrodniach króla i dworu przeciw ludowi. Z pierwszych posłyszanych słów domyślił się Karol, że król jest uwięziony, i że wszyscy obcy ambasadorowie wyjechali z Paryża. W drodze (z wyjątkiem Beauvais) nie słyszał absolutnie o niczem. Eskorta i powszechna podejrzliwość doskonale izolowały go od wszystkiego.
Że wpadł w większe niebezpieczeństwo niż to, które przewidywał, gdy wyjeżdżał z Anglji, to Karol rozumiał. Że niebezpieczeństwo spotęgowało się i potęgować się będzie dalej, o tem Karol oczywiście wiedział. Przyznawał sam przed sobą, że gdyby wiedział, co go czeka, nie przedsięwziąłby tej podróży. A jednak przeczucia Karola nie były tak ponure, jakby się wydawać mogły w świetle ostatnich zdarzeń. Chociaż przyszłość nasuwała obawy, była to przyszłość nieznana, kryjąca w swem łonie niejasne nadzieje. O straszliwej rzezi, trwającej dnie i noce, która, zanim wskazówka zegara kilka razy obiegnie tarczę, krwią miała splamić błogosławione żniwo, wiedział równie niewiele, jak gdyby miało to nastąpić za paręset lat. „Surowa niewiasta, niedawno urodzona, imieniem Gilotyna“ była znana jemu, podobnie jak większości innych ludzi, tylko z imienia. Straszliwe czyny, które miano wkrótce popełnić, może na-