rozróżniał słodkie, współczujące głosy niewiast — dawały mu dobre rady i słowa otuchy. Przystanął przy okratowanych drzwiach, żeby im podziękować. Ale drzwi zamknęła ręka dozorcy i upiorne zjawiska nazawsze zniknęły mu z oczu.
Drzwi wychodziły na strome, kamienne schody, prowadzące na górę. Kiedy przebyli czterdzieści stopni (wiezień od półgodziny, policzył je), dozorca otworzył niskie, czarne drzwi i weszli do samotnej celi. Zimna była i wilgotna, ale nie ciemna.
„Twoja cela“, powiedział dozorca.
„Dlaczego jestem skazany na samotną celę?“
„Skądże ja mam wiedzieć!“
„Czy mogę kupić atrament, pióro i papier?“
„Co do tego nie mam żadnych rozkazów. Odwiedzą was, to spytacie. Tymczasem możecie kupować sobie jedzenie, nic więcej“.
W celi był stół, krzesło i słomiany materac. Podczas gdy dozorca, zanim opuścił celę, starannie badał wszystkie przedmioty i ściany, przelotna myśl przebiegła przez mózg więźnia, że ten dozorca jest jakoś nienormalnie obrzmiały na twarzy i na całem ciele, że wygląda jak człowiek, który utonął i nasiąkł wodą. Kiedy dozorca wyszedł, przeleciała mu przez mózg inna myśl: „Zostawiono mię tu — jak w grobie!“ Zatrzymał się, obejrzał materac, odsunął się od niego z uczuciem grozy, i pomyślał: „To wijące się tu robactwo mówi mi o stanie ciała nazajutrz po śmierci“.
„Pięć kroków wzdłuż, cztery i pół kroku wszerz! Pięć kroków wzdłuż, cztery i pół kroku wszerz! Pięć kroków wzdłuż, cztery i pół kroku wszerz!“ Więzień chodził tam i z powrotem po celi, obliczając jej wymiary, a gwar miasta obijał się o ściany jak stłumiony ryk bębna, zmieszany z dzikiemi głosami. „Szył buty, szył buty, szył buty!“ Więzień znów zaczął mierzyć celę, i chodzić szybciej, by oderwać umysł od powtarzania tych słów. Upiory, które pierzchły, gdy zatrzasnęły się drzwi! Było między nimi jedno zjawisko w czarnej sukni, dama stojąca w obramowaniu okiennem — aureola otaczała jej złotą główkę — wyglądała jak... „Dobre nieba! Niech nam wolno będzie raz jeszcze mknąć przez ziejące światłem wioski w których żaden mieszkaniec nie śpi! Szył buty, szył buty, szył buty! Pięć kroków wzdłuż, cztery i pół kroku wszerz!“ Takie i tym podobne strzępy myśli wyłaniały się z głębi mózgu więźnia. Coraz prędszym krokiem przebiegał celę, coraz uparciej ją przemierzał, przemierzał, przemierzał... A gwar miasta tak się zmienił, że brzmiał teraz jak przytłumione bicie bębnów, nad którem jednak górował jęk tak dobrze mu znanych głosów!
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/056
Ta strona została skorygowana.