Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/060

Ta strona została skorygowana.

o co cię chcę prosić dla dobra Karola, jest najtrudniejszą rzeczą na świecie. Musisz być posłuszna, spokojna i cicha. Musisz pozwolić, żebym cię zaprowadził do mego pokoju wgłębi domu. Musisz na parę chwil zostawić, nas samych, mnie i ojca, a że na świecie jest Życie i jest Śmierć — nie możesz zwlekać“.
„Będę posłuszna panu. Widzę z pańskiej twarzy, że uważa pan, iż nic ponad to nie mogę zrobić. Wiem, że pan chce jaknajlepiej“.
Staruszek ucałował Łucję, szybko pobiegł do swego pokoju i zamknął drzwi na klucz. Potem równie pośpiesznie wrócił do doktora, odchylił nieco okno, otworzył częściowo okienice i, ująwszy pod ramię doktora, patrzał z nim razem na dziedziniec.
Patrzyli na tłum niewiast i mężczyzn: było ich za mało, lub prawie tyle, by wypełnić dziedziniec; nie więcej nad czterdzieści lub pięćdziesiąt osób. Ludzie, w których posiadaniu był dom, wpuścili ich tutaj przez bramę, by pracowali przy kamieniu szliferskim. Najwidoczniej w tym celu umieszczono tu kamień, jako w miejscu odpowiedniem i zacisznem.
Straszni byli to pracownicy i straszna praca!
Kamień miał podwójną korbę, którą z obłąkaną szybkością obracało dwóch ludzi. Za każdym razem, gdy korba podnosiła się wgórę, opadały ich włosy wtył i widne były dwie twarze, mające wyraz okrutniejszy i bardziej dziki od najdzikszych dzikusów ubranych w swoje barbarzyńskie szaty. Nalepili sobie fałszywe brody i wąsy. Odstręczające ich oblicza, pokryte krwią i potem, ściągały się konwulsyjnie. Wyli straszliwie, a wycie to pochodziło ze zwyczajnego zwierzęcego podniecenia, z braku snu, o czem świadczyły wytrzeszczone w niesamowity sposób oczy. Kiedy tych dwóch szaleńców bezustannie obracało kamień, a skołtunione ich włosy spadały bądź na kark, bądź na oczy, kilka kobiet podawało im wino dla pokrzepienia. Atmosfera wokoło nich była, zdawało się, przesiąknięta krwią i ogniem, do czego przyczyniały się zmieszane z krwią, ściekające krople wina i iskry tryskające z kamienia szlifierskiego. W całej tej gromadzie oko nie mogłoby dostrzec ani jednej istoty nie splamionej krwią. Ludzie półnadzy, których ramiona i piersi umazane były od krwi, popychali się, by się dostać do kamienia szlifierskiego. Mężczyźni w łachmanach splamionych krwią, mężczyźni w diabelski sposób wyelegantowani — w koronkach, jedwabiach, wstążkach od damskich sukien, — a wszystko do ostatniej nitki przesiąkłe krwią. Siekiery, noże, bagnety, szable, które przyniesiono do naostrzenia, czerwone były od krwi. Niektórzy przywiązali sobie do rąk pozbawione rękojeści klingi szabel, a przywiązywali je strzępami odartemi z sukien, albo ka-