wałkami bielizny. Przewiązki te przedstawiały wielką rozmaitość, ale wszystkie nasiąkłe były tą samą farbą. A gdy szaleni posiadacze broni wyrywali ją z pod iskrzącego się czerwono koła szlifierskiego i wybiegali na ulicę, tą samą czerwoną barwą błyszczały ich oczy. Każdy niewyzuty jeszcze z ludzkich uczuć widz oddałby dwadzieścia lat życia, by móc te oczy nazawsze unieruchomić celną kulą.
Wszystko to ujrzeli w jednej krótkiej chwili — jak tonący albo człowiek stojący na krawędzi życia widzi świat. Cofnęli się od okna i doktór spojrzał na pana Lorry, szukając wyjaśnienia na twarzy przyjaciela.
„Mordują więźniów“, szepnął pan Lorry, oglądając się dokoła. „Jeżeli jesteś pewny tego, co powiedziałeś, jeżeli rzeczywiście posiadasz taką władzę, jak sądzisz — daj się poznać tym djabłom i każ się prowadzić do La Force. Może być zapóźno, nie wiem; ale nie trać ani jednej chwili!“
Doktór Manette uścisnął dłoń przyjaciela i z gołą głową wybiegł szybko z pokoju. Gdy pan Lorry stanął znów w oknie, doktór był już na dziedzińcu.
Długie siwe włosy, niezwykła twarz, pewność, z jaką odtrącał broń, w jednej chwili przeniosła go w serce gromady, zebranej wokoło kamienia. Na chwilę ruch ustał, dał się słyszeć szmer, niewyraźny głos pana Manette. Potem pan Lorry ujrzał doktora, jak stał w otoczeniu tłumu. Ze dwudziestu mężczyzn, ramię przy ramieniu, z obnażonemi rękami wybiegło z dziedzińca wołając „Niech żyje więzień Bastylji! Na pomoc krewnemu więźnia Bastylji! Do La Force! Miejsca dla więźnia Bastylji! Tam na przedzie! Ratujcie więźnia Evrémonde w La Force!“
Pan Lorry szybko zatrzasnął okienice, zamknął okno i z bijącem sercem pobiegł do Łucji. Powiedział jej, że ojciec znalazł sprzymierzeńców i udał się na poszukiwanie jej męża. Była już przy niej pana Pross i mała Łucja. Ale dopiero później, w takiej ciszy, jaka panować może tylko w nocy, zdziwił się pan Lorry, że je tu widzi.
Łucja, napół przytomna, upadła na podłogę u nóg pana Lorry i schwyciła go za ręce. Panna Pross położyła dziecko na łóżko pana Lorry i skłoniła głowę na poduszkę obok słodkiego skarbu, powierzonego swojej pieczy. Och, ta długa, długa, długa noc, przerywana jękami nieszczęsnej małżonki! Och, ta długa, długa, długa noc, nadaremne oczekiwanie na powrót ojca i na wieści!
Jeszcze dwukrotnie tej nocy uderzono w dzwon u wrót. I jeszcze dwukrotnie powtórzył się [...][1] dziedzińca. Kamień szlifierski jęczał i dźwięczał. „Co to?“ pytała Łucja z przerażeniem. „Cs! To żołnierze ostrzą miecze“ odpowiadał pan Lorry. „Miejsce to jest obecnie własnością narodową i służy za coś w rodzaju zbrojowni, kochanie!“
- ↑ Słowo nieczytelne.