bioną zabawkę młodego Czarta, i zestawiano znowu, gdy nadarzyła się sposobność. Nakazywała milczenie gadule, powalała potężnych, zabijała pięknych i dobrych. Dwudziestu dwóm przyjaciołom, znanym i szanowanym, dwudziestu jednym żywym i jednemu umarłemu ścięła głowy jednego ranka w ciągu tyluż minut. Imieniem siłacza Starego Testamentu nazywano tego, który wprowadzał ją w ruch. Ale ten, który w nią był zbrojny, silniejszy był od swego imiennika i bardziej od niego ślepy, i codziennie otwierał wrota Świątyni Pańskiej.
Wśród wszystkich tych okropności i ich skutków przechadzał się doktór z podniesioną głową, ufny w swoją moc, ostrożnie dążąc do celu, nigdy nie wątpiąc, że uda mu się ocalić męża Łucji. Jednak nurt czasu tak był głęboki i szybki i z taką siłą pociągał za sobą czas, że Karol był już w więzieniu rok i trzy miesiące, a doktór wciąż jeszcze nie tracił ufności. W grudniu Rewolucja przybrała potworne i okrutne formy: wody w rzekach na południu zatamowały trupy topionych po nocach, a w zimowem słońcu strzelano do więźniów, ustawionych w rzędy i czworoboki. A doktór wciąż szedł śród tych okropności z podniesioną głową. Nie było w tych dniach w Paryżu człowieka bardziej znanego od niego. Nie było też człowieka w dziwniejszej sytuacji. Milczący, ludzki, niezastąpiony w szpitalach i więzieniach, stosujący swoją wiedzę bez różnicy, do dobrych i złych, był człowiekiem wyjątkowym. Powierzchowność i historja więźnia Bastylji zapewniały mu wyjątkowe stanowisko. Nie podejrzewano go, nie badano, jak gdyby rzeczywiście wrócony został życiu przed osiemnastu laty, albo jak gdyby był Duchem, chodzącym między śmiertelnymi.
Jeden rok i trzy miesiące. Przez cały ten czas Łucja nigdy nie była pewna, ani jednej godziny, czy pod nożem gilotyny nie padnie jutro głowa jej męża. Dzień w dzień po brukowanych ulicach turkotały wozy, wypełnione skazańcami. Wdzięczne dziewczęta, piękne kobiety, z włosami bronzowemi, czarnemi i siwemi, mężczyźni w sile wieku i mężczyźni starzy, ludzie szlachetnie urodzeni i chłopi, wszyscy ci, to czerwone wino dla Gilotyny, dzień w dzień wywlekani z ciemnych piwnic obmierzłych więzień dla zaspokojenia pożerającego ją pragnienia. Wolność, braterstwo, równość albo śmierć — ostatniem najłatwiej obdzielić, Gilotyno!
Gdy nieoczekiwane nieszczęście i turkoczące koła czasu ogłuszyły córkę doktora, sprawiając, iż w rozpaczliwej bierności oczekiwałaby końca, stałoby się z nią to samo, co