dwóch lub czterech w jednem kółku kręcili się, kręcili bezustannie, aż wszyscy stawali jak na komendę, poczem zaczynali znów — obejmowali się, kręcili, tańczyli, skakali — i tańczyli w odwrotnym kierunku. Wreszcie stawali, na chwilę nieruchomieli, a po krótkiej przerwie ustawiwszy się w rzędy wzdłuż ulicy, z pochylonemi głowami, wzniesionemi ramionami i z wyciem biegli dalej. Żadna, najsroższa nawet bitwa nie mogłaby być straszniejsza od tego tańca! Była to wykoszlawiona zabawa — niegdyś niewinna igraszka — poświęcona djabelstwu, zdrowe przepędzanie czasu zamienione na środek podniecający krew, mroczący zmysły, zatwardzający serca. Wdzięk, który się przy tem objawiał, czynił taniec ten czemś jeszcze potworniejszem, pokazując, jak każda rzecz, dobra z natury, może być zniekształcona i wypaczona. Dziewczęce piersi, nagle obnażone w tańcu, śliczne, prawie dziecinne główki, delikatna nóżka, tonąca w bagnie krwi i brudu — reprezentowały te wykolejone czasy.
Była to Carmagnola. Gdy tłum zniknął, zostawiając Łucję niemą z przerażenia, zdumioną, na próg szopy drwala płatki śniegu padały tak spokojne i tak białe, jak gdyby nic nigdy nie zaszło.
„Ach, ojcze!“ rzekła, gdyż stał przy niej, i podniosła oczy, które na chwilę zasłoniła rękami. „Co za straszny, potworny widok!“
„Wiem, moja droga, wiem! Widziałem to nieraz. Nie bój się! Nikt nie zrobi ci krzywdy!“
„Nie boję się o siebie, ojcze. Ale kiedy pomyślę o moim mężu i okrucieństwie tych ludzi...“
„Wkrótce już nie będziemy na ich łasce. Zostawiłem go, gdy podchodził do okna, i przyszedłem do ciebie. Nikt cię nie zobaczy. Poszlij pocałunek ręką do tego najwyższego dachu!“
„Czynię to, ojcze, i posyłam mu całą swoją duszę!“
„Nie widzisz go, kochanie?“
„Nie, ojcze“ powiedziała Łucja z płaczem, przesyłając pocałunek ręką. „Nie“.
Kroki na śniegu. Madame Defarge. „Pozdrawiam was, obywatelko“ rzekł doktór. „Pozdrawiam was, obywatelu“. Przeszła. Nic więcej. Madame Defarge znikła jak cień na białej drodze.
„Podaj mi ramię, najdroższa. Odejdź stąd z miną wesołą i rezolutną — przez wzgląd na niego. To było dobrze zrobione“, właśnie wyszli z uliczki, „i nie pójdzie na marne. Karol jest wezwany na jutro“
„Na jutro!“
„Niema czasu do stracenia. Jestem dobrze przygotowany, ale trzeba uciec się do ostrożności, do których niepodobna było uciekać się, póki nie stanie przed trybunałem.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/074
Ta strona została skorygowana.