„Karol Evrémonde zwany Darnay!“ wywołano nareszcie.
Jego sędziowie siedzieli na ławach w kapeluszach z piórami, ale poza tem jako nakrycie głowy przeważały zwykle czerwone czapy z trójkolorowemi kokardami. Patrząc na sąd i niespokojną salę, Karol mógłby pomyśleć, że odwrócił się zwykły porządek rzeczy i że zbrodniarze sądzą ludzi uczciwych. Najniższe, najbardziej okrutne i najgorsze męty stolicy, którym nigdy nie brakło najgorszych najniższych instynktów, byli kierownikami duchowymi tej procedury: hałaśliwie wydawali rozkazy, klaskali w ręce, pochwalali wyroki, okazywali swoje niezadowolenie, przewidywali wyniki głosowania, zupełnie bezkarnie. Z mężczyzn większa część była uzbrojona w rozmaity sposób. Z kobiet — niektóre trzymały w rękach noże, inne sztylety, inne jadły i piły, rozglądając się dokoła, inne jeszcze robiły na drutach. Między temi ostatniemi była jejmość z olbrzymią robotą na drutach pod pachą. Palce jej pracowały bez przerwy. Stała w pierwszym szeregu, obok człowieka, którego Darnay nie widział ani razu, odkąd przebył rogatkę, ale o którym dobrze wiedział, że nazywa się Defarge. Zauważył, że niewiasta kilkakrotnie szepnęła mu coś na ucho i że prawdopodobnie to jego żona. Ale, co go uderzyło w tych dwóch postaciach, to że aczkolwiek stały koło niego jak można najbliżej, ani razu nie spojrzały w jego stronę. Zdawały się czekać na coś z kompletną determinacją i patrzyły tylko na przysięgłych — na nic innego. Obok Przewodniczącego siedział doktór Manette w swoim zwykłym, spokojnym stroju. O ile więzień mógł dojrzeć, on i pan Lorry byli jedynemi osobami, nie należącemi do sądu, które miały zwykły strój i nie przybrały grubego stroju Carmagnoli.
Karol Evrémonde, zwany Darnay, oskarżony był przez Oskarżyciela Publicznego jako arystokrata i emigrant, którego życie jest własnością Republiki, zgodnie z dekretem skazującym na wygnanie wszystkich emigrantów, pod grozą kary śmierci. To nic, że dekret nosi datę dnia przybycia Darnay’a do Francji. Jest tu Darnay i jest dekret. Został ujęty we Francji i lud żąda jego głowy.
„Niech spadnie jego głowa!“ wołała sala. „Wróg Republiki!“
Przewodniczący zadzwonił, aby uciszyć te okrzyki i zapytał więźnia, czy to prawda, że od dłuższego czasu mieszkał w Anglji?
Naturalnie, prawda.
Czy nie był emigrantem? I za co siebie uważa?
Nie jest emigrantem, ma nadzieję, w tem znaczeniu, jakie mu nadaje obecne prawo.
Dlaczego? Przewodniczący chciałby widzieć.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/077
Ta strona została skorygowana.