dzić po nim, razem, jako wrogów Republiki, ponieważ nie pomagali jej ani słowem, ani czynem. Tak gwałtownie pragnął Trybunał wynagrodzić sobie i ludowi straconą sposobność, iż zanim Karol opuścił salę, wszystkich pięciu skazano na śmierć w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Pierwszy z nich zawiadomił go o tem w zwykły wśród więźniów sposób na oznaczenie Śmierci, mianowicie przez podniesienie palca, poczem wszyscy krzyknęli: „Niech żyje Republika!“
Co prawda, nie było publiczności, któraby przeciągała procedurę sądzenia tych pięciu, bo gdy Karol i doktór Manette wyszli z bramy, zebrał się tam olbrzymi tłum, w którym nie brakło ani jednej twarzy widzianej w sali sądowej, z wyjątkiem dwóch, za któremi daremnie się oglądał. Gdy wyszedł, tłum otoczył go znów, płacząc, krzycząc, ściskając go — wszyscy razem i każdy zosobna — aż nurt rzeki, nad której brzegiem rozgrywała się ta scena, zdawało się, oszalał, jak ci, którzy nad nią stali.
Posadzono Karola na fotelu wyciągniętym z Sali Sądowej, lub też z innego pokoju czy korytarza. Na fotel rzucono czerwony sztandar, do poręczy przytwierdzono pikę z czerwoną czapką na szczycie. Nawet doktór nie mógł przeszkodzić, by Karola triumfalnie odniesiono na ramionach do domu. Nad głową jego falowało morze czerwonych czapek a z otchłani ludzkiej wynurzały się chwilami takie twarze, iż kilkakrotnie przychodziło mu na myśl, że to pomyłka i że siedzi na wozie, który ma go zawieźć na Gilotynę.
Był to jakiś upiorny pochód, a ludzie, niosący Karola, ściskali przechodniów i pokazywali go w tryumfie. Poczerwieniały zaśnieżone ulice ulubioną barwą republikańską, od głów kroczącego i skaczącego tłumu, który głębiej jeszcze zabarwił tą samą barwą leżący pod jego nogami śnieg. Wreszcie przynieśli go na dziedziniec domu, w którym mieszkał. Ojciec Łucji poszedł naprzód, by ją przygotować, a gdy mąż stanął przed nią, bez czucia padła mu w ramiona.
Gdy, tuląc do serca Łucję, odwrócił jej cudną głowę tak, by znalazła się między nim i tłumem i nikt nie mógł dojrzeć, jak połączyły się jego łzy z jej ustami, kilka osób w tłumie zaczęto tańczyć. Natychmiast za ich przykładem poszli inni i fale tańczących Carmagnolę zalały dziedziniec, poczem posadzono na opustoszałym fotelu jakąś młodą dziewczynę z tłumu i obwołano ją Boginią Wolności. Rozlewając się po sąsiednich ulicach, po brzegach rzeki i przez most, Carmagnola wciągnęła w wir swój wszystkich, kogo spotkała, i wszystkich uniosła.
Pochwyciwszy dłoń doktora, który stał przy nim dumny i zwycięski, pochwyciwszy dłoń pana Lorry, który
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/080
Ta strona została skorygowana.