i obywatelki, pełniący straż przy bramie, od czasu do czasu oddawali im jakieś usługi, a Jerry (którego pan Lorry prawie zupełnie oddał do ich dyspozycji), stał się ich codziennym gościem i nocował u nich co noc.
Było nakazem Jednej i Niepodzielnej Republiki Wolności, Równości i Braterstwa, albo Śmierci, by na drzwiach lub nad drzwiami każdego domu wypisane były nazwiska wszystkich mieszkańców, pismem czytelnem, literami oznaczonej wielkości, i w odpowiedniej odległości od ziemi. A więc nazwisko pana Jerry Crunchera zdobiło drzwi na samym dole. A gdy cienie wieczorne się pogłębiły, właściciel tego nazwiska zjawił się we własnej osobie, by dopatrzeć malarza, któremu doktór Manette polecił dodać do spisu nazwisko Karola Evrémonde, zwanego Darnay.
Ogólny strach i niepokój odbił się na najniewinniejszych obyczajach i zwyczajach domowych. W małem gospodarstwie doktora, podobnie jak w wielu innych domach, artykuły żywności zakupywano codziennie, w małych ilościach i w rozmaitych sklepach. Robiono to, by nie zwracać na siebie uwagi! danie jak najmniejszego powodu do zazdrości było życzeniem każdego.
Od kilku już miesięcy panna Pross i pan Cruncher zajmowali się zakupami; pierwszy niósł koszyk, druga pieniądze. Codzień popołudniu, mniej więcej o tej porze gdy zapalano latarnie, wybierali się, kupowali i przynosili do domu co było potrzeba. Chociaż panna Pross przez długie współżycie z rodziną francuską powinna była, gdyby chciała, znać jej język jak swój własny, nie okazała jednak żadnego zainteresowania w tym kierunku. Wskutek tego nie umiała tych „bzdur“ (jak się uprzejmie wyrażała) akurat w tym samym stopniu, co pan Cruncher. A więc robienie zakupów polegało na rzucaniu kupcowi w głowę jakiegoś rzeczownika bez żadnego wstępu, niby coś w rodzaju przedimka, a gdy przypadkiem okazało się, że nie jest to nazwa przedmiotu, jakiego panna Pross żąda, wówczas oglądała się, a zobaczywszy to, o co jej chodziło, brała i nie wypuszczała tego z rąk, póki nie dobito targu. Zawsze targowała się, podnosząc wgórę; jako proponowaną przez siebie cenę, o jeden palec mniej niż pokazywał kupiec, bez względu na to, ile kupiec pokazał.
„No, panie Cruncher“, powiedziała panna Pross, „jeżeli pan już gotów, to służę“.
Jerry ochryple ofiarował swoje usługi pannie Pross. Rdza oddawna zeszła mu z palców, ale nic nie mogło ułagodzić włosów sterczących na jego głowie.
„Mamy dziś mnóstwo rzeczy do kupienia“, powiedziała panna Pross, „i będziemy musieli porządnie się nachodzić. Między innemi zabrakło nam wina. Ładne toasty wznoszą te czerwone łby, wszędzie gdzie tylko kupujemy wino!“
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/082
Ta strona została skorygowana.