liła lampę i postawiła ją w kącie pokoju, by mogli swobodnie cieszyć się ogniem. Mała Łucja siedziała przy dziadku, rączkami objąwszy jego ramię. Pan Manette prawie szeptem zaczął jej opowiadać o wielkiej i potężnej wróżce, która otworzyła wrota więzienia i wypuściła więźnia za to, że kiedyś wyświadczył jej przysługę. Dokoła panował spokój i cisza a Łucja była trochę spokojniejsza niż poprzednio.
„Co to takiego?“ zawołała nagle.
„Moje dziecko“, powiedział ojciec, przerywając bajkę i kładąc rękę na jej dłoni. „Opanuj się! W jakim ty jesteś stanie! Niepokoi cię każda drobnostka, powiedziałbym nawet, każde nic! Ciebie, córkę swego ojca?“
„Zdawało mi się, ojcze“, tłumaczyła się Łucja z pobladłą twarzą i drżącym głosem, „że słyszałam na schodach obce kroki“.
„Moje dziecko! Schody są spokojne jak sama śmierć“.
Zaledwie to powiedział, zastukano do drzwi.
„O, ojcze, ojcze! Co to być może?! Ukryj Karola! Ratuj go!“
„Moje dziecko“, powiedział doktór, podnosząc się i kładąc jej rękę na ramieniu. „Jużem go uratował. Cóż to za słabość, dziecko! Pozwól mi pójść do drzwi!“
Wziął do ręki lampę, minął dwa pokoje i otworzył drzwi. Znów odgłos kroków i czterech surowych mężczyzn w czerwonych czapach, z szablami u boku, weszło do pokoju.
„Obywatel Evrémonde, zwany Darnay?“ powiedział pierwszy.
„Kto pyta o niego?“ zapytał doktór.
„Ja pytam o niego. My pytamy. Znam was, Evrémonde! Widziałem was dziś przed trybunałem! Jesteście znowu więźniem Republiki!“
Czterech mężczyzn otoczyło Karola, do którego tuliła się żona i córka.
„Powiedzcie mi dlaczego i w jaki sposób znów jestem więźniem?“
„Wystarczy, że macie wracać do Conciergerie i stanąć jutro przed sądem. Jesteście wezwani na jutro!“
Doktór Manette, który skamieniał ze zdziwienia i stał nieruchomo z lampą w ręku, jak posąg, po tych słowach zrobił krok naprzód, postawił lampę i zbliżywszy się do mówiącego, ujął go za czerwoną kamizelkę:
„Mówicie, że go znacie. Czy znacie mnie?“
„Tak. Znam was. Jesteście doktór Manette“.
„Wszyscy was znamy, obywatelu Manette“, powiedzieli chórem trzej pozostali.
Spojrzał kolejno na wszystkich i powiedział nieco cichszym głosem:
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/084
Ta strona została skorygowana.