o winie, którego w domu zbrakło. Zajrzawszy do kilku winiarni, zatrzymała się przed wymalowanym na szyldzie Dobrym Republikaninem Starożytności, Brutusem [...][1] Pałacu Narodowego, ongiś (i potem) zwanym Tuileries, gdzie ujrzała rzeczy, które bardzo podnieciły jej wyobraźnię. Miejsce to wysiadało nieco spokojniej od innych miejsc przeznaczonych do tego samego celu i, aczkolwiek czerwone od patriotycznych czapek, nie było tak czerwone jak inne. Zasięgnąwszy rady pana Crunchera i przekonawszy się, że podziela jej zdanie, panna Pross skręciła pod Dobrego Republikanina Starożytności, Brutusa, i weszła tam w towarzystwie swego kawalera.
Zaledwie zwróciła uwagę na dymiące świece, na ludzi, z fajkami w zębach grających podartemi kartami lub pożółkłemi kostkami domina, na czarnego od sadzy robotnika, z obnażoną piersią i obnażonemi ramionami, który czytał głośno gazetę, na tych, którzy go słuchali, na broń, którą mieli przy sobie, lub położyli koło siebie, na dwóch czy trzech gości, którzy zdrzemnęli się oparci o stół (w krótkich czarnych spencerkach wyglądali w tem otoczeniu jak śpiące psy lub niedźwiedzie) — gdy wtem dwóch cudzoziemców zbliżyło się do lady, pokazując gestami, czego sobie życzą.
Właśnie odmierzono im wino, kiedy jeden z dwóch mężczyzn, stojących w kącie, skierował się ku drzwiom. Przechodząc, musiał spojrzeć na pannę Pross. Zaledwie się to stało — panna Pross krzyknęła i klasnęła w ręce.
W jednej chwili całe towarzystwo zerwało się na równe nogi. To, że jeden gość zabił drugiego, ponieważ ten nie chciał mu ustąpić, należało tu do najzwyklejszych zdarzeń. Wszyscy obejrzeli się szukając zabitego, ale zamiast niego zobaczyli tylko mężczyznę i niewiastę, którzy stali wpatrzeni w siebie. Mężczyzna, mający wygląd urodzonego Francuza i gorliwego republikanina. Niewiasta niechybnie Angielka.
Co powiedzieli uczniowie Dobrego Republikanina Starożytności, Brutusa, gdy zauważyli tę przykrą omyłkę — panna Pross i jej opiekun zrozumieli akurat tyle, (chociaż się cali zamienili w słuch), jak gdyby mówiono do nich po hebrajsku lub chaldejsku. Słyszeli tylko, że mówiono szybko i głośno. Ale mężczyzna i kobieta byli tak zdumieni, że nie byli w stanie niczego słyszeć. Bo nadmienić musimy, że nietylko panna Pross była obrazem zdumienia i zdenerwowania. Pan Cruncher — chociaż na swój własny i osobisty rachunek — był również w stanie najwyższego zdumienia.
„O co chodzi?“ zapytał człowiek, z powodu którego panna Pross krzyknęła. Mówił zmieszanym, urywanym głosem, szeptem, po angielsku.
- ↑ Słowo nieczytelne.