Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

jąc Paryż zostawię ich zupełnie bezpiecznych. Mam już paszport. Miałem właśnie wyjechać“.
Obaj milczeli.
„Długie ma pan życie za sobą, prawda?“ spytał Carton.
„Mam siedemdziesiąt osiem lat“.
„I był pan pożyteczny przez całe życie! Zawsze i ciągle w pracy. Wierzono panu, ufano, szanowano...“
„Byłem człowiekiem interesu odkąd wyrosłem na mężczyznę. Właściwie byłem człowiekiem interesu już jako chłopiec“.
„I takie stanowisko zajmuje pan w tym wieku! Ilu ludziom zbraknie pana, gdy pan to stanowisko opuści!“
„Samotny stary kawaler“, pokiwał głowa pan Lorry. „Nikt nie będzie po mnie płakał“.
„Jakże pan może mówić coś podobnego? Ona nie będzie płakać po panu?! Ani jej dziecko?!“
„Tak, tak, dzięki Bogu! Nie myślałem tego, com mówił“.
„Jest za co dziękować Bogu, prawda?“
„Naturalnie. Naturalnie“.
„Gdyby pan musiał powiedzieć dziś w nocy swemu samotnemu sercu: „Nie pozyskałem sobie miłości ani szacunku, ani przywiązania żadnej ludzkiej istoty. Nie zdobyłem sobie miejsca w niczyjem sercu. Nie zrobiłem nic dobrego, ani pożytecznego, co zasługiwałoby na pamięć“, to pańskie siedemdziesiąt osiem lat stałyby się siedemdziesięcioma ośmioma przekleństwami. Prawda?“
„Będę szczery, panie Carton. Sądzę, że tak“
Sydney znowu zwrócił oczy w kierunku ognia i po chwili milczenia powiedział:
„Chciałbym zadać panu jedno pytanie: czy dzieciństwo wydaje się panu czemś bardzo odległem? Czy dnie, kiedy pan siadał u kolan matki, wydają się panu bardzo dalekie?“
Odpowiadając na bardziej pieszczotliwy ton Cartona, pan Lorry rzucił:
„Przed dwudziestu laty — tak. Ale w tym okresie mego życia — nie. Zbliżając się bowiem do końca, mam wrażenie, że się poruszam po kole i coraz bliższy jestem początku. Zdaje mi się, że to jeden ze sposobów łagodnego przygotowania się do ostatecznej podróży. Serce moje jest wzruszone obecnie wieloma wspomnieniami, które oddawna były uśpione, wspomnieniami mojej młodej pięknej matki, (a ja taki jestem stary) i wspomnieniami dni, kiedy to, co nazywamy światem, nie było dla mnie rzeczą realną, zaś wady moje nie weszły mi tak w krew“.
„Rozumiem to uczucie!“ zawołał Carton, czerwieniąc się. „I to pana podnosi na duchu?“
„Naturalnie“, powiedział pan Lorry.