Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

„Nie jesteście Anglikiem“, powiedział mały drwal, „chociaż nosicie się z angielska?“
„Tak“, powiedział Carton, przystając i odpowiadając przez ramię.
„A mówicie jak Francuz“.
„Studjuję tu oddawna“.
„Aha! To z was prawdziwy Francuz! Dowidzenia, Angliku!“
„Dobranoc, obywatelu!“
„Ale idźcie obejrzeć tego śmiesznego kundla“, wołał za nim drwal, „i nie zapomnijcie zabrać ze sobą fajki!“
Odszedłszy zaledwie kilka kroków, Sydney zatrzymał się na środku ulicy pod zapaloną lampą i nakreślił ołówkiem kilka słów na skrawku papieru. Potem, przeszedłszy zdecydowanym krokiem człowieka znającego dobrze drogę kilka ciemnych i brudnych uliczek — brudniejszych niż zwykle, gdyż nawet głównych ulic nie czyszczono w tych czasach terroru — zatrzymał się przed sklepem aptekarskim, który właściciel zamykał właśnie. Mały to był ponury, ciasny sklepik, na krętej, stromej uliczce, utrzymywany przez małego, ponurego, krępego człowieka.
Przywitawszy i tego obywatela, Carton zbliżył się do kontuaru i położył skrawek papieru. „Fiuuuuu!“ gwizdnął przeciągle aptekarz. „Hi, hi, hi!“
Sydney Carton nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, więc aptekarz rzucił:
„Dla was, obywatelu?“
„Dla mnie!“
„Będziecie uważali, żeby nie łączyć tego razem, obywatelu? Wiecie co może wyniknąć, gdy się to trzyma razem?“
„Doskonale!“
Zrobiono i wręczono Sydneyowi kilka drobnych pakiecików. Włożył je, jeden po drugim, do wewnętrznej kieszeni w kurtce, wyliczył należność i zdecydowanym ruchem opuścił aptekę. „Niema już nic więcej do zrobienia“, powiedział, patrząc na księżyc, „do jutra. Nie mogę spać“.
Nie było cienia niedbałości w sposobie, w jaki rzucił te słowa głośno pod szybko mknącemi chmurami, i nie było w tych słowach zuchwalstwa. Mówił jak człowiek zmęczony, który wędrował, walczył, przegrał, ale który nareszcie wyszedł na gościniec i widzi kres drogi.
Przed wielu laty, kiedy cieszył się miedzy swymi rówieśnikami sławą bardzo obiecującego młodzieńca, szedł za trumną ojca. Matka umarła oddawna. Owe uroczyste słowa, wypowiedziane nad grobem ojca, powstały w jego mózgu, gdy szedł przez mroczne ulice, grążąc się w cień, który rzucały na niego księżyc i chmury, przebiegające nad jego głową. „Jam zmartwychwstanie i żywot, powiedział