Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

„— Byliśmy u pana, — powiedział pierwszy, — ale, niestety nie zastaliśmy pana, a ponieważ powiedziano nam, że poszedł pan na przechadzkę w tym kierunku, pojechaliśmy w nadziei, że pana znajdziemy. Czy zechce pan wsiąść z nami?
„Gesty ich obu były tak nakazujące, i obaj poruszyli się, mówiąc te słowa, w ten sposób, że znalazłem się między nimi i drzwiami karety. Byli uzbrojeni. Ja — nie.
„— Panowie. — powiedziałem. — Wybaczcie mi łaskawie, ale zwykle pytam, kto wyświadcza mi łaskę zwrócenia się do mnie o pomoc, i do jakiego rodzaju wypadku jestem wzywany?
„Na to odpowiedział ten, który odezwał się drugi: — Panie doktorze! Klijenci pańscy są ludźmi na stanowisku. Co się tyczy wypadku, pańska wiedza daje nam najlepszą rękojmę, że lepiej od nas potrafi pan go określić. Dość. Zechce pan łaskawie wsiąść do karety?
„Nie pozostawało mi nic innego jak być posłusznym, więc wsiadłem w milczeniu. Obaj wsiedli za mną — drugi wskoczył, podniósłszy przedtem stopień. Kareta zawróciła i pomknęła z poprzednią szybkością.
„Powtarzam rozmowę dokładnie, jak się odbyła. Nie mam wątpliwości, że była słowo w słowo taka sama. Opisuję wszystko dokładnie jak się stało, czuwając, by umysł mój nie odbiegał od przedmiotu. W tych miejscach, gdzie robię takie znaki, przerywam pisanie i chowam rękopis do skrytki.****
Kareta zostawiła za sobą ulice, minęła Rogatkę Północną, i wjechała na gościniec. W odległości dwóch trzecich mili od rogatki — wtedy nie obliczyłem dokładnie tej odległości, ale dopiero później, gdy jechałem następnym razem — kareta skręciła na boczną drogę i zatrzymała się przed drzwiami domu. Nie otworzono drzwi natychmiast, na dźwięk dzwonka, a jeden z moich towarzyszy uderzył odźwiernego — gdy ten zjawił się wreszcie — rękawiczką od konnej jazdy po twarzy.
Nic było nic w tem postępowaniu, co zwróciłoby moją szczególną uwagę, gdyż nieraz widziałem ludzi prostych, bitych jak psy. Ale drugi z tych dwóch, też rozgniewany, uderzył odźwiernego również po twarzy — ręką. Spojrzenia i maniery obu braci były tak jednakowe, że po raz pierwszy zauważyłem wtedy, że muszą to być bliźniacy.
„Od chwili, jakeśmy wysiedli i doszli do furtki (która była zamknięta, i którą jeden z braci otworzył i potem znowu zamknął), słyszałem jęki dochodzące z pokoju na górze. Zaprowadzono mię wprost do tego pokoju, a krzyki wzmagały się, gdyśmy wchodzili po schodach. Na łóżku leżała w gorączce pacjentka.