Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

„Męczyła się jeszcze tydzień. W ostatnich dniach, gdy nachyliłem się nad jej ustami, mogłem rozróżnić pojedyńcze sylaby słów, które szeptała do mnie. Zapytała gdzie jest; powiedziałem jej. Kto jestem? Również powiedziałem jej. Nadaremnie pytałem ją o nazwisko. Bezmyślnie kiwała głową i uniosła ze sobą tajemnicę, jak jej brat.
„Nie miałem sposobności o nic ją pytać dopóki nie powiedziałem braciom, że szybko zbliża się koniec i że nie dożyje następnego dnia. Aż do tej chwili, chociaż nikt oprócz mnie i pielęgniarki nie pokazywał jej się na oczy, jeden z braci siedział zawsze podejrzliwie za firanką w głowach łóżka, kiedy ja byłem w pokoju. Ale gdy się koniec zbliżał, widocznie było im obojętne, co mi powie. Jak gdybym — myśl ta przebiegła mi przez głowę — ja także miał umrzeć.
„Zauważyłem niejednokrotnie, że duma ich cierpiała bardzo z tego powodu, że młodszy z braci musiał skrzyżować szpadę z chłopem, i to do tego z wyrostkiem. Cała ta sprawa napawała ich tylko tą jedną troską, że tym czynem splamił honor rodziny i ośmieszył się, ilekroć pochwyciłem spojrzenie młodszego z braci, zdawało mi się że czytam w niem nienawiść za to, co wiem od chłopca. Był dla mnie bardziej uprzejmy i grzeczny od swego brata. Ale widziałem to wyraźnie. Wiedziałem również, że byłem solą w oka starszego.
„Pacjentka moja umarła na dwie godziny przed północą, według mego zegarka dokładnie o tej samej godzinie, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz. Byłem z nią sam, kiedy jej biedna główka pochyliła się łagodnie na bok i wszystkie jej smutki i cierpienia skończyły się.
„Bracia czekali w pokoju na dole, śpieszno im było odjechać nareszcie. Stojąc przy łożu nieboszczki, słyszałem, jak uderzają szpicrutą po butach i chodzą tam i z powrotem.
„— Umarła nareszcie? — zapytał starszy, kiedy wszedłem do pokoju.
„— Umarła — odrzekłem.
„— Winszuję ci, bracie! — Z temi słowami odwrócił się.
„Przedtem już ofiarowywał mi pieniądze, których nie chciałem przyjąć. Teraz wręczył mi rulon złota. Wziąłem go z jego rąk i położyłem na stole. Myślałem nad tą sprawą i postanowiłem nic od nich nie wziąć.
„— Przepraszam bardzo, — powiedziałem, — ale w tych okolicznościach nie!
„Wymienili spojrzenia, ale skinęli mi głową, jak ja im skinąłem, i rozstaliśmy się bez słowa.****
„Jestem zmęczony, zmęczony, zmęczony, wyczerpany do ostatnich granic mojem nieszczęściem. Nie mogę odczytać tego, co pisałem tą wychudłą ręką.