dzo wątpliwe, bo cóż im cudze życie — wątpię, czy mogą go oszczędzić po tej manifestacji w sądzie“.
„I ja tak przypuszczam. Słyszałem uderzenie toporu w tych głosach“.
Pan Lorry położył rękę na poręczy schodów i pochylił twarz.
„Niech pan nie rozpacza, niech pan się nie martwi“, bardzo łagodnie powiedział Carton. „Podtrzymywałem doktora Manette w tym zamiarze, ponieważ myślałem, że będzie miała ten dzień spokojniejszy. Inaczej pomyślałaby: Życie jego zostało porzucone i zatracone, a to jeszcze więcej mogłoby ją dręczyć“.
„Tak, tak, tak“, powiedział pan Lorry, ocierając oczy. „Pan ma słuszność. Ale on musi zginąć! Niema właściwie żadnej nadziei“.
„Tak. Musi zginąć. Niema właściwie żadnej nadziei“, jak echo powtórzył Carton. I równym krokiem zaczął iść po schodach.
Sydney Carton zatrzymał się na ulicy niezupełnie zdecydowany dokąd iść. „W banku Tellsona o dziewiątej“, powiedział w zamyśleniu. „Czy dobrze będzie, jeżeli się pokażę w międzyczasie? Zdaje mi się, że tak. Najlepiej, by ludzie widzieli, że jest taki jak ja. Tak każe ostrożność, a nawet potrzebny jest taki środek przygotowawczy. Ale uwaga! Uwaga! Uwaga! Przemyślmy to“.
Hamując nieco kroki, które zaczęły go już nieść w jakimś kierunku, Sydney skręcił w ciemniejące już ulice i w myślach przetrawiał konsekwencje swego czynu. Pierwsze jego wrażenie umocniło się. „Najlepiej będzie“, powiedział, „jeżeli ci ludzie przekonają się, że jest tutaj taki“. I zawrócił w kierunku Świętego Antoniego.
Defarge mówił o sobie tego dnia, że posiada winiarnię na przedmieściu Świętego Antoniego. Nie było rzeczą trudną dla człowieka dobrze znającego miasto znaleźć dom, nie pytając o nic przechodniów. Ustaliwszy jego położenie, Carton znów wynurzył się z ciasnych uliczek, zjadł obiad w jadłodajni i zapadł w ciężki sen poobiedni. Po raz pierwszy od wielu lat nie upił się. Od wczorajszego wieczoru nie pił nic z wyjątkiem odrobiny lekkiego, cienkiego wina, a dzień przedtem szklankę wódki wylał na kominek pana Lorry gestem człowieka, który raz na zawsze z tem skończył.
Było już koło siódmej, gdy się zbudził i odświeżony wyszedł znowu na ulicę. Idąc w kierunku Świętego Antoniego, zatrzymał się przed lustrem jakiejś winiarni, starannie