„Wyznałam mu tajemnicę. Uderzyłam się w te oto piersi tak, jak uderzam się w piersi teraz, i powiedziałam mu: — Defarge! To ja wychowałam się między rybakami nad morzem, a ta rodzina, tak skrzywdzona przez braci Evrémonde, jak to głosi papier znaleziony w Bastylji, to moja rodzina. Defarge, siostra chłopca śmiertelnie rannego, który umarł na wiązce słomy, to moja siostra, jej mąż — to mąż mojej siostry, to nienarodzone dziecko — to dziecko mojej siostry, ten brat — to mój brat: ten ojciec — to mój ojciec! Wszyscy ci umarli — to są moi umarli i to ja mam się upomnieć o ich krzywdy! — Spytajcie go, czy nie tak było“.
„Tak było“, znów powtórzył Defarge.
„Więc powiedzcie, niech ogień i wiatr się zatrzymają“, mówiła madame, „ale nie mówcie tego mnie!“
Śmiertelna mściwość madame Defarge napełniła niebywałą radością oboje słuchaczy. — Carton, nie patrząc na panią Defarge, widział, jak musi być blada — Defarge, słaba mniejszość, z którą się nie liczono, wtrącił kilka słów na obronę miłosiernej żony markiza. Ale za całą odpowiedź madame rzuciła: „Powiedz, niech ogień i wiatr się zatrzymają, nie ja!“
Weszli goście i towarzystwo rozpierzchło się. Anglik zapłacił za wino, z zatroskaną miną przeliczył resztę i zapytał z cudzoziemska, którędy idzie się do Pałacu Narodowego. Madame Defarge zaprowadziła go do drzwi i biorąc go za rękę, wskazała, którędy ma iść. Anglikowi przyszła myśl, że dobrzeby było schwycić tę rękę, podnieść do góry i uderzyć nią mocno i z rozmachem.
Ale poszedł swoją drogą i wkrótce pochłonął go cień rzucany przez ściany więzienia. W oznaczonej porze wyłonił się z cienia i stawił się znów w mieszkaniu pana Lorry. Zastał staruszka przechadzającego się niespokojnie po pokoju. Pan Lorry powiedział, że aż dotąd był z Łucją i że opuścił ją tylko na kilka minut, by stawić się o umówionej porze. Ojciec jej się nie pokazał odkąd wyszedł z banku, koło godziny czwartej. Łucja miała trochę nadziei, że wstawiennictwo jego w sprawie Karola odniesie skutek — ale nadzieja ta była bardzo, bardzo słaba. Wyszedł przeszło przed pięcioma godzinami — gdzie mógł być tak długo?
Pan Lorry czekał do dziesiątej. Ponieważ, pan Manette nie wrócił, a pan Lorry nie chciał dłużej zostawiać Łucji samą, umówili się, że wróci do niej i przyjdzie do banku koło północy. Tymczasem Carton sam będzie czekał na doktora przed kominkiem.
Czekał i czekał, aż zegar wybił dwunastą. Ale doktór Manette nie wracał. Pan Lorry przyszedł znów, ale zastał wszystko po dawnemu i żadnych wiadomości nie przyniósł. Gdzie mógł być doktór?
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/126
Ta strona została skorygowana.