Postać, siedząca miedzy nimi na fotelu przez cały ten czas jęcząc kiwała się melancholijnie. Mówili takim tonem, jak gdyby siedzieli obaj przy łożu chorego.
Carton podniósł surdut, który leżał zgnieciony na podłodze. Gdy to czynił, z kieszeni wypadło małe pudełeczko, w którem doktór miał zwyczaj nosić ważniejsze papiery do załatwienia. Carton podniósł je i wyciągnął papier. „Czy mamy zobaczyć, co to takiego?“ Pan Lorry pokiwał głową potwierdzająco. Carton rozłożył papier i zawołał: „Dzięki Bogu!“
„Co to takiego?“ zapytał niecierpliwie pan Lorry.
„Chwileczkę! Pomówimy o tem we właściwym czasie. Po pierwsze“, włożył rękę do kieszeni i wyjął z niej jakiś dokument. „Oto certyfikat, który pozwala mi wyjechać z miasta. Niech pan spojrzy — widzi pan? Sydney Carton, Anglik“.
Pan Lorry trzymał papier w ręku i patrzał w poważne oblicze Cartona.
„Niech pan go zatrzyma do jutra. Jutro mam się z nim zobaczyć i wolę nie mieć tego przy sobie w więzieniu“.
„Dlaczego?“
„Nie wiem: ale wolę. A teraz weź pan papier, który doktór Manette miał przy sobie. To podobny certyfikat, pozwolenie dla niego, córki i wnuczki na przejazd przez rogatkę i granicę o każdej porze. Widzi pan?“
„Tak!“
„Może zaopatrzył się w ten dokument wczoraj, uważając to za ostateczną i konieczną ostrożność. Kiedy datowany? Mniejsza o to! Nie traćmy czasu! Niech go pan schowa starannie — razem z moim dokumentem i ze swoim. Teraz niech pan zechce posłuchać, co powiem. Nigdy nie wątpiłem, z wyjątkiem jednej lub dwóch ostatnich godzin, że on ma, albo może mieć taki dokument. Papier jest ważny aż do odwołania. Ale pewny jestem, że zostanie odwołany — i mam powody przypuszczać, że nastąpi to wkrótce“.
„Nie grozi im chyba niebezpieczeństwo?“
„Grozi im wielkie niebezpieczeństwo. Grozi im niebezpieczeństwo denuncjacji przez madame Defarge. Wiem to z jej własnych ust. Podsłuchałem, co ta kobieta mówiła dziś w nocy, i słowa jej przedstawiły mi całą okropność niebezpieczeństwa, jakie im grozi. Nie traciłem czasu i widziałem się już z moim szpiegiem. Potwierdził moje przypuszczenia. Wie, że pewien drwal, mieszkający obok więzienia, jest na usługach Defarge‘ów, i że podobno mówił pani Defarge, iż ona (Carton ani razu nie wspomniał jej imienia) dawała znaki więźniom. Łatwo przewidzieć, że oskarżenie będzie niebylejakie, że oskarżą ją o sprzysiężenie w wiezieniu, i że to grozi życiu jej, a może życiu jej dziecka, może nawet życiu jej ojca, gdyż ich oboje widzia-
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/128
Ta strona została skorygowana.