Karol Darnay, siedząc samotnie w swojej celi, nie łudził siebie żadną nadzieją, odkąd opuścił sale Trybunału. W każdem słowie opowiadania, które wysłuchał, słyszał wyrok na siebie. Doskonale rozumiał, że żaden wpływ osobisty nie mógł go uratować, że został skazany przez miliony i że wobec miljonów jednostka nic nie znaczy.
Jednak niełatwą było mu rzeczą pogodzić się z tem, co go czeka, mając przed oczyma twarzyczkę ukochanej żony. Więzy, łączące go z życiem, były mocne i trudne, bardzo trudne do zerwania. Stopniowo, z wielkim wysiłkiem, rozluźniał je w jednem miejscu, ale wtedy mocniej zaciskały się w innem, a gdy wytężywszy wszystkie siły, uwalniał rękę, czuł, że więzy zaciskają się znów dokoła niej. Myśli jego pracowały gorączkowo, w sercu jego wrzał bunt przeciwko rezygnacji. Jeżeli na chwilę czuł się zrezygnowany, wówczas dziecko jego i żona, które zostały przy życiu, protestowały przeciw temu, uważając rezygnację za egoizm.
Ale tak było tylko z początku. Od niedawna zbudziło się w nim zrozumienie, że w losie, jaki go czeka, niema nic hańbiącego, że codziennie wielu idzie tą samą drogą, że idą krokiem pewnym, i w tem znalazł pociechę. Następnie uderzyła go myśl, że spokój tych, którzy są mu najbliżsi, zależy od tego, czy on potrafi zachować moc ducha. I tak stopniowo uspakajał się i doszedł do tego stanu, że myśli jego mogły wzbić się wyżej i sprowadziły nań ukojenie.
Zanim zmrok padł na dzień jego skazania, Karol posunął się daleko na tej drodze. Ponieważ pozwolono mu kupić przybory do pisania i świecę, zasiadł do listu, aby pisać go póki lampy więzienne nie zgasną.
Napisał długi list do Łucji, w którym zapewniał ją, że wiedział o uwięzieniu jej ojca tylko z jej ust, i że nie wiedział, iż odpowiedzialność za to spada na jego ojca i stryja, dopóki nie odczytano owego dokumentu. Wytłumaczył jej również, że utrzymanie jego nazwiska w tajemnicy przed Łucją (co obecnie jest rzeczą zupełnie zrozumiałą), było jedyną obietnicą, jakiej doktór zażądał od niego w dniu ich zaręczyn i że obietnicę tę musiał powtórzyć w dzień ich ślubu. Radził jej, dla dobra ojca, nigdy nie pytać, czy ojciec pamiętał o tym dokumencie, czy też o istnieniu jego przypomniało mu (na chwilę czy nazawsze) opowiadanie Karola o tem, co znaleziono w wieży wiezienia londyńskiego w owo popołudnie niedzielne, gdy siedzieli w cieniu swego rozkosznego platana. Jeżeli pamiętał o tym dokumencie, to przypuszczał niewątpliwie, że został on zniszczony podczas wzięcia Bastylji, ponieważ nie wspomniano go między pamiątkami więźniów, które lud znalazł w więzieniu, a które zostały ogłoszone na cały świat. Prosił — dodając, że wie, iż jest to niepotrzebne — by pocieszyła ojca, by wmó-
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/131
Ta strona została skorygowana.