Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

„Jeżeli będziemy jechali na jednym wozie, obywatelu Evrémonde, czy pozwolicie mi trzymać waszą rękę? Nie boję się, ale jestem słaba i mała, a to doda mi odwagi!“
Kiedy podniosła na niego swoje cierpliwe oczy, wyczytał w nich coś, jakby zwątpienie i zdziwienie. Uścisnął zżarte pracą i głodem paluszki i podniósł je do ust.
„Umieracie za niego?“ szepnęła.
„I za jego żonę i dziecko! Css! Tak!“
„I pozwolisz mi trzymać twoją bohaterską dłoń, nieznajomy człowieku?“
„Css! Tak, moja biedna siostrzyczko! Do ostatniej chwili!“
Te same cienie, które padały na więzienie, padały o tej samej godzinie wczesnego popołudnia na rogatkę, przy której tłoczył się wielki tłum. Oto od strony Paryża nadjeżdża kareta. Zaczyna się badanie.
„Kto jedzie? Kto w środku? Papiery!“
Papiery podano i odczytano.
„Aleksander Manette. Lekarz. Francuz. Który to?“
Ten tutaj. Ten bezradny, szepczący coś niezrozumiale, półprzytomny starzec.
„Widocznie obywatel doktór nie jest przy zdrowych zmysłach? Gorączka rewolucyjna okazała się za silna dla niego?“
Zanadto silna...
„Ha! Wielu cierpi od tego. Łucja. Jego córka. Francuzka. Która to?“
Oto ona.
„Widocznie ona. Łucja, żona Evrémonde’a. Tak?“
Tak.
„Ha! Evrémonde dostał paszport gdzieindziej. Łucja jej córka. Angielka. To ta?“
Ona i nikt inny.
„Pocałuj mię, dziecię Evrémonde’a. No, pocałowałaś dobrego republikanina, a to jest czemś nowem w tej rodzinie! Zapamiętaj to sobie! Sydney Carton, adwokat, Anglik. To ten?“
Leży w rogu karety. Pokazują w jego kierunku.
„Widocznie angielski adwokat zemdlał?“
Jest nadzieja, że przyjdzie do siebie na świeżem powietrzu. Wyjaśniają, że nie jest silnego zdrowia a przed chwilą przeżył smutne rozstanie z przyjacielem, który jest w niełasce u Republiki.
„Tylko tyle? To niewiele! Wielu jest w niełasce Republiki i musi patrzeć na małe okienko! Jarvis Lorry, bankier, Anglik. Który to?“
„Ja. Oczywiście, ponieważ jestem ostatni!“