Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Wreszcie nowi pocztyljoni siadają na kozioł, a starzy zostają na stacji. Minęliśmy wieś, minęliśmy wzgórze, jesteśmy na niskich, błotnistych polach. Nagle pocztyljoni wymieniają szybkie słowa i gesty, a konie nagle wstrzymano. Gonią nas!
„Hej tam w karecie! Odezwij się który!“
„Co się stało?“ pyta pan Lorry, wyglądając oknem.
„Mówili, że ilu...?“
„Nie rozumiem was!“
„... tam na poczcie. Ilu dostała dzisiaj Gilotyna, co?“
„Pięćdziesięciu dwóch!“
„A nie mówiłem! Dobra liczba! Mój towarzysz, obywatel, kłócił się, że czterdziestu dwóch! Dziesięć głów to rzecz nie do pogardzenia! Gilotyna pracuje jak się patrzy! Kocham ją! Naprzód! Wioooo!“
Noc, a z nią ciemność. Poruszył się znów. Zaczyna wracać do życia, mówi wyraźniej, myśli, że są jeszcze razem w celi; zwraca się do niego po imieniu i pyta, co trzyma w ręku. Och, zlituj się nad nami dobry Boże i pomóż nam! Obejrzyj się! Obejrzyj się i zobacz, czy nas nie gonią!
Wiatr gna za nami, płyną za nami chmury, i księżyc płynie za nami, i głęboka, dzika noc goni nas. Ale, dotąd przynajmniej, żadna inna pogoń nam nie grozi.


Rozdział czternasty.
Druty odpoczywają.

W tym samym czasie, kiedy pięćdziesięciu dwóch oczekiwało swego losu, pani Defarge odbywała tajną i złowróżbną naradę z Zemstą i Jakóbem Trzecim z Rewolucyjnego Trybunału. Nie do winiarni zaprosiła madame swoich doradców, ale do szopy drwala, niegdyś dróżnika. Sam drwal nie brał udziału w konferencji, ale krążył w pewnej odległości jako podrzędny satelita, któremu nie wolno pytać póki go nie zawezwą, i który nie ma prawa wyjawiać swego zdania póki tego nie zażądają od niego.
„Ale nasz Defarge jest bezsprzecznie dobrym republikaninem?“ zapytał Jakób Trzeci. „He?“
„Niema lepszego“, zawołała obrotna w języku Zemsta ostrym głosem, „w całej Francji!“
„Cicho, mała Zemsto“, powiedziała madame Defarge, kładąc dłoń na wargi swego adjutanta i lekko marszcząc czoło. „Posłuchaj, co powiem. Mój mąż i towarzysz-obywatel, jest dobrym republikaninem i dzielnym człowiekiem, zasłużył się dobrze republice i cieszy się jej zaufaniem. Ale mój mąż ma jedną wadę — jest tak słaby, że gotów byłby okazać pewną względność doktorowi“.
„Wielka szkoda“, zakrakał Jakób Trzeci, powątpiewająco kiwając głową i przykładając swoje żarłoczne palce