rym obwinia się sprawiedliwość Republiki. Będzie pełna sympatji dla wrogów. Pójdę do niej“.
„Co za niezwykła niewiasta! Co za cudowna niewiasta!“ zawołał z zapałem Jakób Trzeci. „Och, najdroższa!“ wołała Zemsta, obejmując madame Defarge.
„Weź moją robotę“, powiedziała pani Defarge, kładąc w ręce swego adjutanta robotę na drutach, „i zatrzymaj ją dla mnie. Zajmij też moje zwykłe miejsce. Idź zaraz, bo dzisiaj będzie prawdopodobnie większy tłok niż zwykle“.
„Chętnie usłucham rozkazów mego wodza“, powiedziała Zemsta, gorąco całując policzki pani Defarge. „Nie spóźnisz się“
„Przyjdę przed zaczęciem!“
„I zanim nadjadą wozy! Bądź koniecznie, moja duszo!“ wołała Zemsta za panią Defarge, która już zniknęła za rogiem ulicy. „Zanim wozy nadjadą!“
Madame Defarge uprzejmie machnęła ręką, chcąc dać znak, że słyszy i że mogą być pewni, iż zjawi się w odpowiednim czasie, poczem, brnąc w błocie, minęła róg ulicy i zniknęła za murem więzienia. Zemsta i Jakób Trzeci patrzyli za nią jak szła ulicą i nie skrywali zachwytu nad jej wyniosłą postacią i wspaniałemi zaletami moralnemi.
Wiele było w owej epoce kobiet, na które czas położył swoją straszną, zniekształcającą dłoń. Ale nie było między niemi ani jednej, któraby budziła większy postrach, niż ta bezlitosna niewiasta, idąca teraz spokojnie ulicami. Była to niewiasta silnego, niezłomnego charakteru, wielkiej przenikliwości i śmiałej decyzji; niewiasta obdarzona tego rodzaju urodą, która nietylko znamionuje siłę i namiętność, ale budzi w innych instynktowne uznanie tych cnót. Niespokojne czasy zawsze wyrzuciłyby ją na powierzchnię życia, w każdej epoce. Ale pojona od dziecka poczuciem krzywd i upartą nienawiścią swojej klasy, zamieniła się w tygrysicę. Jeżeli miała kiedy w sobie łagodność, to straciła ją na zawsze.
Niczem było dla niej to, że niewinny człowiek miał cierpieć za grzechy swoich przodków. Widziała nie jego, ale ich. Niczem było dla niej, że żona jego zostanie wdową, a dziecko sierotą. I to była jeszcze niedostateczna kara, gdyż ludzie ci byli jej osobistymi wrogami i jej zdobyczą, a jako tacy nie mieli prawa do życia. Odwołać się do niej — było beznadziejnem szaleństwem, nie znała bowiem litości, nawet dla siebie. Gdyby padła była na ulicy w jednej z licznych utarczek, w jakich brała udział, nie żałowałaby siebie. Nie żałowałaby siebie, gdyby jutro posłano ją pod topór; poszłaby oddać swoją głowę i miałaby wówczas jedno tylko uczucie: pragnienie zamienienia się z tym, który ją tam posłał.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/143
Ta strona została skorygowana.