Takie to serce nosiła madame Defarge pod swoją prostą suknią. Włożona byle jak, suknia ta jednak stroiła ją poniekąd, a czarne włosy robiły wrażenie bardzo obfitych pod czerwoną czapką. Na piersiach jej, w ukryciu, leżał nabity pistolet. Za pasem jej, w ukryciu, tkwił sztylet. Tak uzbrojona, idąc krokiem zdecydowanym i właściwym swemu charakterowi, ze swobodą kobiety, która w dzieciństwie przywykła chodzić, świecąc bosemi stopami i bosemi łydkami po nadbrzeżnym piasku, madame Defarge szła ulicami Paryża.
Gdy zeszłej nocy planowano ucieczkę karetą, która w tej chwili właśnie czekała na uzupełnienie swego ładunku, pan Lorry zaczął się zastanawiać nad trudnościami, jakie wyniknąć mogłyby z zabrania panny Pross. Nie tylko rzeczą bardzo pożądaną było uniknąć przeładowania karety, ale niemniej było ważnem, by czas badania karety i jej pasażerów skrócić do ostatnich granic. Ucieczka zależała bowiem głównie od tego, czy uda im się uzyskać parę sekund tu i tam. Ostatecznie po długim namyśle zaproponował, by panna Pross i pan Cruncher, którzy w każdej chwili mieli prawo opuścić miasto, uczynili to o godzinie trzeciej popołudniu, w najlżejszym ekwipażu, jakie w czasach owych kursowały. Nie będąc obarczeni bagażami, szybko dogonią karetę, a wyminąwszy ją na drodze mogą zamawiać naprzód konie, co znacznie przyśpieszy podróż podczas bezcennych godzin nocnych, kiedy najbardziej obawiać się należy zatrzymania.
Widząc w tym planie nadzieję wyświadczenia rzeczywistej przysługi w nagłej potrzebie, panna Pross przyjęta go z radością. Ona i Cruncher widzieli odjeżdżającą karetę, widzieli, kogo przyniósł Salomon, przeżyli kilka minut dręczącego oczekiwania i jeszcze nie zakończyli swoich przygotowań do podróży, gdy pani Defarge, idąc ulicami, zbliżyła się do opuszczonego niedawno mieszkania, w którem odbywali naradę.
„Jak pan myśli, panie Cruncher“, powiedziała panna Pross tak ogromnie wzruszona, że z trudem mogła się ruszać, mówić, żyć, „jak pan myśli, panie Cruncher, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy wyjeżdżali nie z tego dziedzińca? Druga kareta wyjeżdżająca tego samego dnia, z tego samego miejsca, mogłaby wzbudzić podejrzenia!“
„Mojem zdaniem“, odrzekł pan Cruncher, „ma pani słuszność. Zresztą czy pani ma słuszność czy nie — nie odstąpię pani!“
„Tak mną miotają nadzieje i obawy o los naszych najdroższych“, powiedziała panna Pross, wylewając strumienie łez, „że niezdolna jestem obmyśleć jakikolwiek plan. Czy pan jest zdolny powziąć jaki plan, kochany panie Cruncher?“
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/144
Ta strona została skorygowana.