Opuszczone w pośpiechu mieszkanie napawało pannę Pross strachem. Miała wrażenie, że z każdych uchylonych drzwi patrzą na nią jakieś twarze. Przyniósłszy sobie miednicę z zimną wodą, panna Pross zaczęła przemywać oczy — czerwone i napuchłe. Gorączkowe przewidzenia niepokoiły ją do tego stopnia, że nie mogła znieść, by woda przez dłuższą chwilę przysłaniała jej wzrok. To też co chwila przerywała mycie oczu i patrzyła, czy rzeczywiście nikt na nią nie patrzy. W jednej z takich chwil cofnęła się i wydała okrzyk, spostrzegła bowiem w pokoju jakąś postać.
Miednica upadła na podłogę i rozbiła się, a woda zmoczyła stopy madame Defarge. Idąc wieloma krętemi drogami i przez wiele strumieni krwi, nogi te znalazły tu wreszcie wodę.
Pani Defarge spojrzała zimno na pannę Pross i zapytała: „Żona Evrémonde’a — gdzie jest?“
Przez mózg panny Pross przeleciała błyskawicznie myśl, że wszystkie drzwi są otwarte i że to nasunie pani Defarge przypuszczenie, iż uciekli. Pierwszym jej czynem było zamknięcie drzwi. Było ich w pokoju czworo. Zamknęła wszystkie i stanęła we drzwiach pokoju, który zajmowała Łucja.
Ciemne oczy madame Defarge śledziły pannę Pross podczas tych szybkich czynności i spoczęły na niej, gdy czynności te zostały ukończone. Panna Pross nie miała w sobie nic pięknego. Lata nie złagodziły jej nieco dzikiej powierzchowności, ani jej ponurości, ale i ona była kobietą zdeterminowaną, chociaż w inny sposób — mierzyła więc oczyma panią Defarge od stóp aż do głowy.
„Wyglądasz, jakbyś była żoną Lucypera“, powiedziała panna Pross półgłosem, „ale nie dasz sobie ze mną rady! Jestem Angielką“.
Madame Defarge patrzyła na pannę Pross gniewnie, ale z takim wyrazem, jakby zdawała sobie sprawę, że obie stoją na krawędzi przepaści. Widziała przed sobą upartą, silną, zdecydowaną niewiastę, podobnie jak pan Lorry przed wielu laty widział w tej samej postaci osobę o ciężkiej dłoni. Wiedziała bardzo dobrze, że panna Pross jest oddaną przyjaciółką tej rodziny. Panna Pross wiedziała, że madame Defarge jest zażartym wrogiem tej samej rodziny.
„Po drodze tam“, powiedziała pani Defarge, lekkim ruchem ręki wskazując kierunek owego fatalnego miejsca, „gdzie zachowali dla mnie miejsce i gdzie mam moją robótkę, zaszłam do niej. Chcę ją zobaczyć“.
„Wiem, że twoje intencje są złe“, powiedziała panna Pross, „i możesz być pewna, że ci się nie poddam“.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/147
Ta strona została skorygowana.