Obie mówiły w swoim języku. Jedna nie rozumiała drugiej. Obie miały się na baczności i starały się wywnioskować z gestów przeciwniczki, co znaczą te niezrozumiałe słowa.
„Źle robi, że się chowa przede mną w takiej chwili“, mówiła madame Defarge. „Dobrzy patrjoci będą wiedzieli, co to znaczy. Muszę ją zobaczyć. Powiedz jej, że chcę ją widzieć. Słyszysz?“
„Choćby twoje oczy były heblem, a ja deską“, mówiła panna Pross, „to nie zheblujesz ze mnie ani jednej drzazgi! Ach ty wstrętna cudzoziemko! Trafiła kosa na kamień!“
Madame Defarge nie miała zamiaru śledzić szczegółowo tych uwag w nieznanej gwarze, ale rozumiała, że natrafiła na opór.
„Głupia kobieto, świnio jedna!“ powiedziała madame Defarge, marszcząc czoło. „Nie potrzebuję odpowiedzi od ciebie! Chcę ją widzieć! Albo powiedz, że chcę z nią mówić, albo zejdź mi z drogi a sama jej poszukam!“ To ostatnie z wielce wymownym gestem prawej ręki.
„Nie przypuszczam, bym kiedykolwiek pałała chęcią zrozumienia tych twoich bzdur!“ powiedziała panna Pross. „Ale oddałabym wszystko co posiadam, do ostatniego łachmana, żeby się dowiedzieć, czy się domyślasz prawdy?“
Ani na chwilę nie odrywały od siebie oczu. Madame Defarge nie ruszyła się z miejsca, na którem stanęła, kiedy panna Pross spostrzegła ją po raz pierwszy. Teraz zrobiła krok naprzód.
„Jestem Brytyjka! Jestem desperatka!“ mówiła panna Pross. „Dbam o siebie tyle, co o angielskiego pensa! Wiem, że im dłużej cię zatrzymam, tem większe ma szanse moja ptaszareczka! Nie zostawię ci kłaka z twoich czarnych włosów na łbie, jeżeli ruszysz mnie palcem“.
Tak rzekła panna Pross z groźnem kiwnięciem głowy i błyskiem oczu — po każdej wygłoszonej sentencji, a sentencje wygłaszała jednym tchem. Tak rzekła panna Pross, która nigdy w życiu nikogo nie dotknęła palcem!
Ale odwaga panny Pross była z natury tych, co napędzają łzy do oczu. Była to odwaga tak mało zrozumiała dla pani Defarge, że wzięła ją za słabość. „Ha! ha!“ zawołała. „Nieszczęsna! Cóżeś ty warta?! Zwracam się więc do doktora!“ poczem podniosła głos i wołała: „Obywatelu doktorze! Żono Evrémonde’a! Dziecko Evrémonde’a! Każdy, byle nie ta nieszczęsna wariatka — odpowiedzcie na wołanie obywatelki Defarge!“
Może cisza, która była odpowiedzią, może wyraz twarzy panny Pross, a może nagłe podejrzenie, powstałe niezależnie od tych okoliczności, szepnęło pani Defarge, że uciekli. Otworzyła troje z czworga drzwi i zajrzała.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/148
Ta strona została skorygowana.