łamią się i zlewają za ostatnim pługiem, gdyż wszyscy idą tam, gdzie Gilotyna. Przed Gilotyną — krzesła ustawione jak w ogródku rozrywkowym, na nich kilka kobiet zajętych robotą na drutach. Na jednem z pierwszych krzeseł stoi Zemsta, oglądając się za swoją przyjaciółką.
„Tereso!“ woła ostrym głosem. „Nikt jej nie widział? Tereso Defarge!“
„Nigdy jeszcze nie opuściła jednego dnia“, powiedziała jakaś niewiasta z tegoż bractwa, poruszając drutami.
„I nie opuści dzisiaj“, woła złośliwie Zemsta. „Tereso!“
„Głośniej“, radzi tamta.
Ach, głośniej. Zemsto, głośniej! Ale wątpię, czy i wtedy usłyszy! Głośniej, Zemsto, dodaj małe przekleństwo czy coś w tym rodzaju, a jednak niewiadomo, czy głos twój dojdzie Teresę! Poszlij inne kobiety na jej poszukiwanie — niech dobrze szukają! Ale, chociaż kobiety te mają straszne rzeczy na sumieniu, wątpić jednak należy, czy z własnej woli zechcą pójść aż tak daleko, by się z nią spotkać!
„To fatalne!“ woła Zemsta, tupiąc nogą w krzesło. „A wozy już jadą! Z Evrémondem rozprawią się za minutę — a ona tego nie zobaczy! Patrzcie! Mam w ręku jej robótkę a krzesło jej stoi puste. Płakać mi się chce z gniewu i zdumienia!“
Kiedy Zemsta schodzi z krzesła, by to zrobić, wozy zaczynają wyładowywać swój ładunek. Kapłani Świętej Gilotyny są już przystrojeni i gotowi. Trzask! — Podnoszą w górę głowę. A kobiety z robótkami zaledwie podniósłszy oczy, by spojrzeć na nią, kiedy mogła jeszcze myśleć i mówić, liczą: „Raz!“
Drugi wóz wyładowuje swój ładunek i oddala się. Trzeci nadjeżdża. Trzask! — Kobiety z robótkami, nie przerywając ani na chwilę roboty, liczą: „Dwa“.
Mniemany Evrémonde schodzi, a wślad za nim zdejmują z wozu małą modystkę. Nie puścił jej cierpliwej rączki wysiadając, ale trzyma ją, jak obiecał. Łagodnie odwraca ją plecami do strasznej maszyny, która wciąż podnosi się i upada, a ona patrzy mu w twarz i dziękuje.
„Gdyby nie ty, kochany cudzoziemcze, nie byłabym tak spokojna, bo jestem małe, nędzne stworzenie, słabego serca. I gdyby nie ty, nie potrafiłabym wznieść myśli moich ku Niemu, który za nas poniósł śmierć, byśmy dziś mieli nadzieję i ukojenie. Myślę, że Niebo mi cię zesłało“.
„Albo ciebie — mnie“, mówi Sydney Carton. „Patrz na mnie, drogie dziecko, nie szukaj oczyma niczego innego“.
„Nie boję się niczego, kiedy trzymam twoją rękę. Nie będę się bała niczego, gdy ją puszczę — jeżeli się pośpieszą“.
Strona:PL Karol Dickens - Opowieść o dwóch miastach Tom II.djvu/154
Ta strona została skorygowana.